Z twórcami filmu "Atak
paniki", aktorem i współscenarzystą Bartłomiejem Kotschedoffem oraz
operatorem Cezarym Stoleckiem, rozmawiają Maciej Karwowski i Dawid Dróżdż
Maciej Karwowski: Przed pokazem mówiliście, że jesteście zdenerwowani. Zdarza
wam się wpadać w panikę?
Cezary Stolecki: Jako operator absolutnie nie mogę panikować. Jeśli
operator panikuje, filmu nie ma. Operator musi być spokojny i ja raczej taki jestem.
Dzisiaj byłem chyba bardziej zdenerwowany niż na jakimś najtrudniejszym planie.
Nie mogłem schować się za kamerą. Czułem się trochę jak przed maturą.
Bartłomiej Kotschedoff: Jestem aktorem i trema jest mi znajoma. Tutaj
była ogromna. Być może była spowodowana tym, że nie ma tutaj z nami reżysera, a
mamy mówić o jego filmie. To bardzo odpowiedzialne zadanie, ponieważ to pierwszy
taki pokaz i rozmowa z widownią. Tym trudniejsze i stresujące, że nam wszystkim
na tym filmie bardzo zależy.
M.K.: Scenariusz był tworzony długo i kolektywnie. Skąd się wziął
pomysł, żeby panikę uczynić osią fabularną całości? Samą fabułę już może gdzieś
ktoś nakręcił, ale nie przez pryzmat tej jednej emocji.
B.K.: Atak paniki jest metaforyczny. Nie jest to bezpośrednie
portretowanie jednostki chorobowej. Panika jest czymś, co burzy życie, można
albo to puścić i niech się rozwala, albo ratować na siłę i dalej utrzymywać status quo. Ta panika jest tak naprawdę
zapowiedzią kryzysu, który nadchodzi.
M.K.: Jak to było z samą konstrukcją scenariusza? Wątki zostały w nim przeplecione
w całkiem zawiły sposób. Czy przy pisaniu scenariusza było to najpierw
opowiedziane linearnie, a dopiero później komplikowane?
B.K.: Było tak, że najpierw było napisane linearnie, a potem nastąpiło
przestawianie. Pod koniec były dwie wersje scenariusza - jedna napisana linearnie,
a druga bardziej skomplikowana. Żeby to dało się ogarnąć, Paweł [Paweł Maślona,
reżyser - przyp. red.] wolał, żeby najpierw było „po bożemu”, by dopiero potem
to przestawiać.
Dawid Dróżdż: Scenariusz został nagrodzony na Script Pro w 2014 roku. Na jakim wówczas był etapie?
B.K.: Wtedy to nazywało się "Odpady". To był trochę dysonans poznawczy, ponieważ z jednej
strony były zarejestrowane "Odpady",
a niedługo później w PISF-ie film nazywał się już "Historie śmieciowe".
C.S.: A potem przyszedł "Atak
paniki". Z resztą "Atak
paniki" to był pierwszy tytuł "Magmy" - naszego krótkiego filmu z Pawłem. To był roboczy
tytuł, który się ciągle kręcił wokół Pawła i wrócił przy okazji tego filmu. Scenariusz
różnił się tym, że tam akcja rozgrywała się w Neapolu.
B.K.: Faktycznie! W Script
Pro była jeszcze wersja, gdzie był tylko jeden polski epizod, a poza tym
bohaterami byli Włosi, Amerykanie, Francuzi. Wszystko działo się w Neapolu u
stóp Wezuwiusza, który miał zaraz wywalić w powietrze.
C.S.: Tam było to niebezpieczeństwo. Przez te trzy lata się dużo zmieniło.
B.K.: Oczywiście pewne historie zostały przetransferowane na
polski. Ale dużo wypadło. Mógłby być z tego zupełnie inny film.
M.K.: To może będzie?
B.K.: "Atak paniki 2"? (śmiech)
C.S.: Ale to już koniecznie koprodukcja z Neapolem! (śmiech)
M.K.: Bardzo często "Atak
paniki" porównuje się do "Dzikich
historii" albo, jak dziś na sali,
"11 minut". Jak się do tego odnosicie?
B.K.: O podobieństwie do "11
minut" usłyszeliśmy dziś pierwszy raz.
C.S.: Rzeczywiście tam też było tego rodzaju napięcie. Tu to
napięcie wyszło, kiedy dodaliśmy muzykę.
B.K.: I to chyba najbliższy przykład w polskim kinie takiego
nowelowego filmu, w którym te historie się ze sobą łączą i przenikają.
C.S.: Miło być porównywanym do pana Skolimowskiego.
M.K.: Szkoda tylko, że akurat do tego filmu.
B.K.: No, mi też nie za bardzo się podobał. A co do "Dzikich historii", to się tak dziwnie złożyło, że dowiedzieliśmy
się o nich, jak już mieliśmy którąś wersję początkową. Rzeczywiście było dużo
podobieństw, takich jak wątek panny młodej czy samolot, mimo że oba filmy mówią
zupełnie o czymś innym. Dodatkowo wówczas film nazywał się "Historie śmieciowe". Pech jakoś tak
chciał. Ciężko nam się nawet z tego tłumaczyć, że to przypadek, bo mało kto w
to wierzy. Ale niestety, to rzeczywiście był przypadek.
D.D.: Mnie Wasz film zupełnie nie przypomina "Dzikich historii". Choć po opisie samym rzeczywiście można by
pomyśleć...
C.S. Opis będzie zmieniony. On nie hula. Za dużo mówi.
D.D.: Są dwa bardzo ważne motywy w tym filmie: seks-kamerka i gry
internetowe. Czy uważacie, że wirtualny świat jest niebezpieczny?
B.K.: Nie uważam, by był wielkim niebezpieczeństwem - pytanie, co
się z tym robi. To nieważne na jakim jeździsz motorze, tylko jakim jesteś
człowiekiem. Chodzi o to, że to jest narzędzie kompensacyjne. Bohaterka chce,
dzięki uwadze, którą dostaje od facetów, poza pieniędzmi oczywiście, być w
centrum zainteresowania, czuć się uwielbianą i kochaną. To, że ona interpretuje
to w taki sposób, to daje do myślenia. Nie traktowałbym tego jako zepsucie i że
te objawy w naszej kulturze trzeba tępić. Chcieliśmy się zająć tym, dlaczego
ludzie tak robią. Jeśli bohater ucieka w gry komputerowe, to może znaczyć, że
nie dostaje czegoś w relacji z matką albo w ogóle z ludźmi, przez co izoluje
się od świata. Wyobraża sobie, że w świecie wirtualnym będzie „kimś”. A to jest
nierzeczywiste, nie prowadzi do niczego wymiernego, tylko do cierpienia. I
pytanie, jak tu dostać coś prawdziwego? W relacjach z matką ich światy
przenikają się jedynie w momencie, kiedy dochodzi do katastrofy. Jemu się sypie
świat, więc do niej dzwoni i dopiero wtedy dochodzi do jakiegokolwiek dialogu.
Matka zagląda w ten świat, widzi jaki jest straszny i go nie rozumie. Tak bym
patrzył na te rzeczy - w tych grach czy kamerce, tam emocjonalnie czegoś nie
ma. Pytanie, czego od siebie nie dostajemy nawzajem. Ten film jest o braku.
M.K.: To właśnie jest bardzo cenne - że on absolutnie nikogo nie ocenia,
nawet jeśli jest to seks-kamerka, która jest zwykle stygmatyzowana. Tutaj po
prostu przyglądamy się tym zjawiskom. To budzi mój podziw, jak genialnie
połączyliście komedię z dramatem. Że to nie tylko śmiech dla śmiechu, ale
poruszacie również bardzo ważne tematy, jest tu naprawdę wiele wartościowej
treści. Dziękujemy wam za to. Z pewnością, gdy film w styczniu trafi do kin,
wybierzemy się ponownie.
B.K.: Dzięki, bardzo miło to słyszeć.
Wywiad przeprowadzono 19 sierpnia
2017 roku podczas 44. Ińskiego Lata
Filmowego. Pierwotnie ukazał się na łamach gazety festiwalowej "Ińskie
Point".
Komentarze
Prześlij komentarz