Z Joanną Zawłocką, wokalistką występującą w projekcie Budyń Julka
Tuwima, rozmawiają Dawid Dróżdż i Maciej Karwowski. Wywiad przeprowadzony 17 sierpnia 2017 roku, tuż po koncercie formacji.
Dawid Dróżdż: Szalenie energetyczny
koncert! Nie boicie się, że kiedyś traficie na miejsce, które rozwalicie tą
energią?
Joanna Zawłocka: Nie, nie
boimy się! Nie wiem, czy wiecie, ale początkowo to był projekt dla dzieci. Zagraliśmy
teraz czwarty koncert, z trzecim perkusistą od początku istnienia zespołu.
Chociaż akurat dzisiaj grał Olek [Aleksander Orłowski – przyp. red.], z którym
tworzyliśmy płytę. Wcześniej nie mógł z nami grać, więc szukaliśmy zastępstw.
To jest koncert dla dzieci i zazwyczaj to dzieci rozwalają tą energią bardziej
niż my. To naprawdę niesamowite! Bałam się, że dzieci nie będą chciały się do
takiej muzyki bawić. A okazuje się, że naprawdę rozwalają. Ta muzyka jest
bardzo prosta, a teksty wpadają w ucho - to są świetnie napisane wiersze. I
jeszcze do tego mają fajny kontekst, bo wszyscy kojarzą Tuwima, o którym to
jest. To świetna mieszanka. My wychodzimy na luzie, bo nie zastanawiamy
się, czy to się spodoba, czy ktoś zrozumie, tylko wychodzisz i po prostu
jedziesz – więc jest ekstra.
D.D.: Jak doszło do waszego spotkania?
Dlaczego akurat taki skład?
J.Z.: Głównym trzonem
jest Budyń. Kiedyś teatr Małe Mi, robiąc spektakl dla dzieci, poprosił go o
muzykę do wybranych tekstów. Więc ją napisał. Minęło kilka lat, przypomniały mu
się te piosenki i zastanawiał się nad ich nagraniem. Z Olkiem Orłowskim stworzyli
podstawowe wersje. I zaczęło się nagrywanie płyty. Mnie, tak jak Czesława,
zaprosili jako gościa. Miałam śpiewać tylko chórki, a okazało się, że śpiewam
dużo. A Bajzel - bardzo się lubi i rozumie z Budyniem, a do tego ma ciekawe
brzmienia w basie. Jest super, bo od pierwszego spotkania wywiązała się między
nami wszystkimi ta energia.
D.D.: Trudno jest śpiewać teksty
uznanych poetów? To trudniejsze niż śpiewanie własnych tekstów?
J.Z.: Nie. Myślę,
że łatwiejsze. Kiedyś pisałem piosenki, ale w którymś momencie się
zablokowałem. Najbardziej szanuję muzyków, którzy sami sobie piszą piosenki,
ale sama bardzo lubię śpiewać cudze teksty, bo się nie odkrywam. Myślę, że poza
tym trzeba mieć coś do powiedzenia – ja jestem superszczęśliwym człowiekiem, a
zazwyczaj to piosenki o cierpieniu są w porządku. Nie mam poczucia, że ludzie
chcieliby słyszeć o tym, co myślę. Teksty z tego projektu mają w sobie megażart
i każdy z nich można ograć jakąś głupią miną. Ta muzyka totalnie przechodzi
przez nasze ciała i się cieszymy, co chyba widać na scenie. Z drugiej strony to
trudne, bo Budyń jest killerem i np.
w piosence "Rower" nie mam
chwili na to, żeby obetrzeć usta ze śliny. To siła tego projektu, że nie ma w
nim ściemy – wszyscy dają od siebie stówę.
M.K.: Teksty nie są Tuwima, to nawet
nie ich parafrazy, to piosenki jedynie inspirowane jego twórczością.
J.Z.: Tak, piosenki
są autorstwa różnych twórców, pochodzą z książeczki "Tuwimowo". Nie wiem kto je wybierał, czy sam Budyń, czy teatr mu
narzucił, do których ma napisać muzykę. W jego aranżacji posiadają ogromny
potencjał energetyczny, a są proste, mają niewiele komponentów, więc można się
rozsmakowywać. Grać siedem minut jeden rytm i rym, bo on po prostu działa.
M.K.: Podczas koncertu miałem
wrażenie, że piosenki są bardzo krótkie. Na płycie znajdą się dłuższe wersje?
J.Z.: Nie, płyta
trwa chyba mniej niż pół godziny. Masteringiem zajął się Marcin Bors, spisał
się świetnie. Jak słucha się tego na dobrym nagłośnieniu, to jest tam tyle
płaszczyzn! Jest wibrafon, wiolonczela i jakieś dziwne instrumenty ludowe. Piosenki
są bardzo krótkie, bo to projekt dedykowany dzieciom. Dla nich godzinny koncert
to już za długo.
M.K.: Można spodziewać się jakichś
teledysków poza animacją do "Abecadła"?
J.Z.: Tak, będą
teledyski. Pewnie, jak ruszy promocja płyty, to się pojawią. Jak na razie jesteśmy
takim śmiesznym zespołem, trochę w zawieszeniu.
M.K.: Miałem wrażenie, że jesteście bardziej
profesjonalną wersją Honzatora. Słyszałaś o tym zespole?
J.Z.: Nie.
M.K.: To jest zespół założony przez
Martę Honzatko, aktorkę krakowskiego teatru; grała też główną rolę w "Czarnym czwartku". Są zupełnie nieznani,
ale polecam sprawdzić. Pisał dla nich tekściarz Czesława Mozila, Michał
Zabłocki. Byłem raz na ich koncercie. Choć grali świetnie, to było widać, że w przeciwieństwie do was, ci
ludzie są z innych bajek. Wy jesteście niesamowicie zgrani.
J.Z.: To
dlatego, że znaliśmy się wcześniej. Na pierwszej płycie Miąższu [poprzedni zespół wokalistki - przyp. red.] Budyń i Czesław
są gośćmi; nie jako jakieś sławy, a jako kumple. To fajne, że zaczął się ten
projekt. Każdy z nas ma doświadczenie (ja najmniejsze), więc wystarczy się
nauczyć piosenek i już się nie martwisz.
M.K.: Czesław nadal ma problemy z ich
zapamiętaniem.
J.Z.: Tak, ale
Czesław też ma miliard koncertów i nie ma czasu. Poza tym Czesławowi wolno! Jest
cudownym człowiekiem, megaprzykładnym.
D.D.: Pracowałaś przy "Demonie" Marcina Wrony. Jak do tego
doszło?
J.Z.: Producentem muzyki do tego filmu był Marcin Macuk z
Pogodna. Poprosił Miąższ, żebyśmy zrobili do "Demona" piosenki. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że zobaczę,
jak się robi film. Byliśmy paręnaście dni na planie zdjęciowym w dwóch turach. Jestem
superszczęśliwa z tego powodu, choć byliśmy tam trochę statystami. Zagraliśmy
piosenki, ale to raczej była praca w studiu. To była wspaniała przygoda.
M.K.: Podobał ci się ten film?
J.Z.: Podobał
mi się. Bardzo lubię filmy, w których nie do końca wiadomo o co chodzi, w
których jest zostawiona otwarta furtka na interpretacje.
Wywiad pierwotnie ukazał się na łamach gazety festiwalowej 44. Ińskiego lata filmowego "Ińskie Point".
Komentarze
Prześlij komentarz