Młoda kobieta siedzi wyprostowana w swoim mieszkaniu przed
monitorem. Patrzy obojętnym wzrokiem na zmieniające się na ekranie obrazy, co
jakiś czas sięgając po żelki ze słoika. Nie widać, by oglądane nagranie
wzbudzało w niej jakiekolwiek emocje. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego,
gdyby nie fakt, że film, który ogląda to... porno. To Mária (Alexandra
Borbély), główna bohaterka najnowszego filmu Ildikó Enyedi. Gwarantuję, że
podczas oglądania "Duszy i ciała" z całą pewnością nie pozostaniecie
obojętni.
Mária właśnie znalazła zatrudnienie w rzeźni, ma zajmować się
kontrolą jakości. Jest przesadnie dokładna i pracowita, a przy tym małomówna i
wycofana, czym nie wzbudza sympatii współpracowników. Nie uchodzi to uwadze
szefa działu finansowego zakładu, Endre (Géza Morcsányi), który od tej pory
będzie bacznie się jej przyglądał. To, co dojrzy i co z tego wyniknie, utworzy
przejmujący obraz osób pokrzywdzonych społecznie, niedostosowanych i samotnych.
Márię i Endre łączy więcej niż im się wydaje - oboje mają poważne
problemy z wyrażaniem uczuć i określaniem swoich potrzeb, obojgu trudno jest
się przełamać, pokonać bariery w głowie i rozpocząć dialog. Ona każdą,
niekonieczne ważną rozmowę musi wcześniej wielokrotnie przeanalizować,
wizualizując ją sobie ustawiając w scenkę rodzajową klocki Playmobil czy choćby
solniczki; on na potok słów ze strony kolegów jest w stanie odpowiedzieć
jedynie lakonicznym "tak/nie". Oboje przekonają się, jak ważny jest
kontakt z drugim człowiekiem i że być może nie jest to tak trudne, jak
początkowo się im wydawało.
W tę ascetyczną opowieść o ludziach wplecione są sny - ich
obojga - ukazujące sielankowe obrazy jeleni pasących się w lesie nad szemrzącym
strumykiem. Te widoki, działające uspokajająco i stanowiące remedium na
wszelkie troski przychodzą nocą. W dzień oboje przyzwyczajeni są do czegoś
zupełnie innego - zarzynane zwierzęta i krew lejąca się litrami to dla nich
codzienność. Jako, że film nie boi się pokazywać rzeźnię w jej najbardziej
naturalistycznym wydaniu, otrzymujemy silny kontrast, dzięki któremu łatwiej
poczuć stłamszenie bohaterów i dyskomfort, jaki w sobie noszą.
Film ten przeznaczony jest zdecydowanie dla osób wrażliwych,
jednak potrafiących znieść dokumentalne przedstawienie pracy w ubojni - u tych
wolących nie myśleć skąd bierze się mięso na ich talerzach, sekwencje te z
pewnością wywołają torsje. Ale "Dusza i ciało" nie stawia na
szokowanie i pastwienie się nad widzem. Pragnie jedynie ukazać świat ludzi, z
których na ogół się szydzi i/lub mija szerokim łukiem; tych, którzy wszystko w
sobie duszą, z nadmierną skrupulatnością ważą swoje słowa. I panicznie boją się
zrobić pierwszy krok. I udaje się to twórcom doskonale.
Choć całość jest w swym wydźwięku gorzka, to Enyedi przemyca,
głównie poprzez postać odrobinę snobistycznej pani psycholog, przyjemny humor,
który daje odetchnąć od tragizmu opowieści. Ma "Dusza i ciało" wiele
wspólnego z wybornym "Fusim" Dagura Káriego; bohaterowie obu filmów
przeżywają podobne problemy, choć radzą sobie z nimi (lub nie) na różne
sposoby. Oba tytuły to wnikliwe portrety ludzi zmagających się z depresją i
społeczną alienacją. Jednak dzieło islandzkiego reżysera wykorzystywało środki
znacznie bardziej uniwersalne, czyniąc tym samym "Fusiego" filmem nie
tyle lepszym, co zdecydowanie łatwiej przyswajalnym.
"Dusza i ciało" to obraz na poły oniryczny, a na
poły brutalny. Trudno określić dla jakiego konkretnie widza jest to kino,
bowiem nie sposób się nie zgodzić z tekstem Jakuba Popieleckiego, który film
ten określił hardcore’owym wariantem komedii romantycznej. Brzmi odrzucająco,
prawda? Może to tytuł odpowiedni po prostu dla ludzi kochających kochać, ale
niepotrafiących o tym mówić. We mnie z pewnością zostanie niewypowiedziany
zachwyt.
8/10
8/10
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach gazety festiwalowej 44. Ińskiego lata filmowego "Ińskie Point".
Komentarze
Prześlij komentarz