Na polskim plakacie tego filmu nie
dzieje się za wiele. Białe tło, zwykle zarezerwowane dla rodzimych komedii
romantycznych, nie przyciąga wzroku; spoglądająca z niego postać wygląda jak
karykatura rasy Na'vi z "Avatara",
a hasło "o jednym takim, co uratował Księżyc" sugeruje postshrekową
animację bardziej dla spostrzegawczych dorosłych, niźli żądnych przygód dzieci.
Gdy dołożyć do tego świadomość, że na nasze ekrany "Munio" trafił z
dwuletnim opóźnieniem, niewiele przemawia za tym, by film ten obejrzeć. A
warto.
Światem, w którym rozgrywa się akcja,
rządzą nieco inne zasady niż naszym. Równowagi pomiędzy dniem a nocą trzeba
strzec - Księżyc i Słońce krążą wokół Ziemi, przymocowane linami do wielkich
stworów, a tymi ktoś musi kierować. Czynnością tą parają się strażnicy;
mianowani co parędziesiąt lat, strzegą kursu i bezpieczeństwa ciał niebieskich.
Munio to młody i nierozgarnięty chłopak, który, jak już sam tytuł wskazuje, na
funkcję tę zostaje wybrany. Oczywiście wbrew własnej woli i przewidywaniom
społeczeństwa. W związku z tym musi przejść przyspieszony kurs na
samodzielność, poczucie odpowiedzialności i zaradność. Zwłaszcza, gdy na
horyzoncie pojawi się wielkie niebezpieczeństwo.
Film Alexandre'a Heboyana i Benoita
Philippona to pozycja bardzo nietypowa wobec animacji głównego nurtu - za nic
ma, z jakiegoś powodu sugerowane przez plakat, puszczanie oka do starszego
widza. Choćbyście nie wiem jak bardzo się starali, nie znajdziecie w nim nawet
najsubtelniejszego podtekstu czy nawiązania - to animacja skierowana typowo do
dzieci i chwała jej za to. Przy aktualnym zalewie intertekstualnych treści,
kontakt z taką dziecięcą historią działa oczyszczająco.
Jak na utwory dla dzieci przystało,
"Munio" dysponuje bardzo prostą fabułą. Od samego początku jasno
zostaje określone kto jest dobry, kto zły, a kto zostanie na pograniczu.
Motywacje bohaterów są umowne (archetypiczny plan antagonisty, by zagarniając
jak najwięcej, przejąć władzę nad światem), a charakterystyki zdawkowe. I w tym
przypadku chyba nazbyt. Filmowi brakuje dostatecznego przedstawienia postaci,
cały początek bowiem poświęca on na jasne zobrazowanie mechanizmów rządzących
światem przedstawionym, Muniowi i jego przyszłym towarzyszom zostawiając
jedynie kilka zadziwiająco krótkich scenek na wyjaśnienie kto kim jest i w jakich
znajdują się relacjach.
Historia jest bardzo prosta, ale w tej
swojej prostocie urocza. Uroczy, rzecz by można słodcy, są również bohaterowie,
wszyscy, bez wyjątku. Choć pozostają w mocno niedookreślonych relacjach, to
emitują ciepło sprawiające przyjemność podczas oglądania. Barwny świat
prezentuje się przecudownie, pastelowe kolory urzekają, a oniryczność całości
przywodzi na myśl bajki opowiadane przez rodziców swym dzieciom. Dzięki temu
ogólna prostota jest w stanie się spokojnie obronić. Wykreowany świat zachwyca
kreatywnością, tak charakterystyczną dla najmłodszych. I, co również dla nich
charakterystyczne, można stawiać sobie wiele pytań, co do prawideł
funkcjonowania wymyślonej krainy.
Kilkukrotnie podczas seansu złapałem
się na tym, że niektóre elementy filmu widziałem już w disneyowskim
"Herkulesie". Pomocnicy głównego złego jak żywo przypominają Bóla i
Panika, natomiast inne postaci aparycyjnie i zachowaniowo przywodzą na myśl
Hadesa oraz samego Herkulesa. Jednego z tamtejszych tytanów również można się
tutaj doszukać. Przesympatyczne puchate pajączki, służące strażnikowi Księżyca,
mogą z kolei się skojarzyć z wariacją na temat Minionków. Na szczęście
zdecydowanie mniej ekspansywną i irytującą. Owe zapożyczenia są łatwo
wychwytywalne i trudno im przeczyć, dlatego szkoda, że przy takiej kreatywnej
bazie pozwolono sobie na taki zabieg.
"Munio. Strażnik Księżyca"
to film przede wszystkich dla najmłodszych, potrafiący oczarować piękną oprawą
wizualną i mogący kupić serca maluchów sympatycznymi postaciami. Choć
fabularnie nie oferuje nic ponad banał, dla dzieci wciąż może stanowić udaną
lekcję dotyczącą chociażby odnajdywania w sobie ukrytej siły oraz powołania. Co
prawda, według mnie przesłanie to nie wybrzmiewa dostatecznie wyraźnie, ale być
może dzieciom to wystarczy.
5/10
Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach gazety festiwalowej 44. Ińskiego lata filmowego "Ińskie Point".
Komentarze
Prześlij komentarz