Z Czesławem Mozilem rozmawiają Dawid Dróżdż i Maciej Karwowski
Dawid Dróżdż: Wczoraj byliśmy świadkami energetycznego koncertu
formacji Budyń Julka Tuwima. Dzisiaj, dla odmiany, koncert w formule, która jest
pana znakiem rozpoznawczym, czyli Solo Act. Czym dla pana różnią się te
koncerty?
Czesław Mozil: Wczoraj to była dla mnie wielka przyjemność i
zaszczyt stać u boku tak cudownych muzyków. Budyń jest kultową postacią, a Asia
Zawłocka rozpierdala system i cieszę się, że mogę być częścią tego projektu. Dzisiejszy
solowy występ to stand-up muzyczny. To jest moje, tutaj się obnażam, jest
bardzo mało muzyki. Przez przypadek tak się zdarzyło, że mogę być dwa dni w
Ińsku podczas festiwalu, ale dzisiaj na pewno mogę czuć się bardziej
komfortowo, bo znam już tę scenę, wiem, co mogę zrobić z ludźmi i to ja panuję.
Będąc sidemanem trzeba się
dostosować. Wczorajszy koncert był dla mnie dużym przeżyciem muzycznym – czasem
patrząc na Asię śpiewającą z Jackiem, zapominam się. A że jeszcze materiał mam
nie do końca obcykany (nie pamiętam tekstów, śpiewam z kartki, mam spisane
akordy), to muszę nadganiać.
D.D.: Widać było na pana twarzy wielką fascynację.
C.M.: To jest wielka frajda! Nie pamiętam, czy widziałem tak
charyzmatyczną wokalistkę jak Asia. Może Kare O z Yeah Yeah Yeahs. Jestem
zachwycony.
D.D.: Solo acty są bardzo osobiste pod względem tekstowym.
C.M.: Tak. Poruszam głównie tematy emigracyjne. Teksty nie są
pisane przeze mnie, ale to dobrze, bo ja bym nie potrafił tak tego ująć. Mój
język nie jest tak silny. Teraz piszę, ale to będą rzeczy trochę prostsze, ale
także bardzo osobiste. Półtorej godziny w solo akcie to obnażanie się i rozmowa
o emigracji.
D.D.: Od "Debiutu"
współpracuje pan z Michałem Zabłockim, ale teksty mimo to są bardzo osobiste.
Jak wygląda ta współpraca? Czy siadacie razem i gadacie o tym, o czym chce pan
powiedzieć, a on ubiera to w ładną formę?
C.M.: Michał ma dwie siostry na emigracji, więc temat jest mu
bliski. Z Michałem obgadywaliśmy różne tematy, a on starał się ująć to po
swojemu i tak jak ja to widzę. To jest szczęście.
D.D.: Mówił pan wcześniej o Joannie Zawłockiej. Współpracował pan z
różnymi osobistościami, takimi jak L.U.C., Wdowa, Quebonafide, Bracia Figo
Fagot czy Nergal. Nie zamyka się pan w żadnych gatunkach. Czy są jeszcze
muzyczne sfery, które chciałby pan odkryć? Może nawet konkretni wokaliści?
C.M.: Nie myślę w tych kategoriach. Nie ukrywam, że czasami to jest
spotkanie ludzkie. Kocham metal, byłem na Kornie, mam teraz w samochodzie
najnowszą płytę Decapitated. Ale metalu bym nie śpiewał, to nie mój wokal, więc
tam bym się nie pchał, bo tylko zaszkodziłbym gatunkowi. Kocham piłkę nożną,
słucham audiobooka biografii Zlatana Ibrahimovicia, którą polecam bardzo. Zlatan
mówi mi jak żyć, ale to nie znaczy, że muszę od razu lecieć na boisko z
piłkarzami. To by było głupie.
D.D.: To ryzykowne słuchać Zlatana.
C.M.: Nie, nie. Jest dobry na taką pogodę, kiedy leje.
Maciej Karwowski: Czyli nie ma, poza wspomnianym metalem, dla pana jakichś
ograniczeń gatunkowych? Bracia Figo Fagot, może trochę w formie prześmiewczej,
ale to jest disco polo.
C.M.: To, co ja robię, to też jest disco polo, tylko nie ma
podkładu discopolowego! Może tematy są trochę trudniejsze. Nie umiałbym napisać
piosenek disco polo. Są ludzie, którzy to potrafią. Ja wierzę, że wszystko jest
dla każdego. Nie zgadzam się nawet ze swoimi kolegami z branży, którzy mówią,
że disco polo jest złe. Myślę, że w disco polo są rzeczy lepsze i gorsze, jak
we wszystkim.
D.D.: Jako że jesteśmy na festiwalu filmowym, to musimy zahaczyć
również o te sfery.
C.M.: Panowie, ja mam dla was prezent! [Mozil wstaje i przynosi nam
dwa egzemplarze edycji specjalnej DVD "Szkoły
uwodzenia Czesława M."] Najlepszy polski film!
M.K.: Czy to jest forma zamknięcia nam ust?
C.M.: Dokładnie tak. To najlepszy film! Dostał tak fatalne
recenzje, że już jest kultowy.
M.K.: To nie jedyny film, w którym miał pan udział, może więc
porozmawiamy o nich. Jaki był klucz doboru tych ról?
C.M.: Miałem trochę szczęście, że poznałem kilka osób. "Polskie gówno" - Tymon mówił mi
chyba już 9 lat temu, że robi ten film. Ja jestem otwarty na propozycje, choć nie
jestem aktorem. Natomiast w świat dubbingowy musiałem wejść sam, bo nikt do
mnie nie zadzwonił. Musiałem powiedzieć o tym otwarcie w telewizji. A mam przecież
charakterystyczny głos, bo jestem typowym imigrantem. Bardzo dużo czasu to
zajęło, ale Olaf wraca! Jesienią w kinach będzie przed "Coco" Disneya "Przygoda Olafa", film 20-minutowy,
a za dwa lata "Kraina Lodu 2". Jeżeli
za 20 lat nie zacznę pisać jakichś hitów, to cała generacja dzieciaków będzie
mnie znała jako bałwanka Olafa. To moje przekleństwo, ale zarazem szczęście. Kiedy
robiłem wcześniej dubbing do animacji, to ilość pracy i skupienia w porównaniu
z tym, co zrobiłem z Disneyem, to jest 1000%. Dopiero podczas nagrywania Olafa zauważyłem,
ile czasu można poświecić, żeby znaleźć dokładnie ten
moment w tym miejscu. Te 22 minuty skończyłem tydzień temu. Jestem tak
podjarany, to będzie zajebiste! Cieszę się, że muzyka dała mi możliwość, aby
pobawić się z dubbingiem, trochę z aktorstwem. To wielkie szczęście, bo nie mam
fachu, a tu spełniły się moje wielkie marzenia.
D.D.: A widział pan symbol Ińska, raka na promenadzie?
C.M.: Nie. Nie widziałem, ale udało mi się zjeść sielawę. Jest
fantastyczna! Byłem rano i wieczorem. Są cudowne.
Wywiad przeprowadzono 18 sierpnia 2017 roku podczas 44. Ińskiego lata filmowego. Pierwotnie ukazał się na łamach gazety festiwalowej "Ińskie Point", nr 9-10.
Komentarze
Prześlij komentarz