Polskie kino ma ewidentny problem z
mówieniem o młodych ludziach. Gdy już w ogóle sięga po ten temat, a robi to
niebywale rzadko, skupia się na wątkach dramatycznych, częstokroć niekoniecznie
świadomie przejaskrawiając je ("Sala samobójców",
"Obietnica") lub imając się problemów, z którymi raczej niewielu
widzów się zmaga ("Galerianki", "Bejbi blues"), przez co spotyka
się ono z trudnościami w trafieniu do swojej grupy docelowej. Niedawny
"Kamper" Łukasza Grzegorzka był próbą wypowiedzenia się o
millenialsach w inny, mniej rozbuchany i przedramatyzowany sposób. Tyle, że
bohaterowie tamtego filmu, mimo swej nieustającej niedojrzałości i trudów w
radzeniu sobie z życiem, znajdowali się już w innej rzeczywistości - posiadali
niezłe prace i mieszkania, związki pozastępowali małżeństwami, a imprezy, choć
wciąż obecne, zeszły na dalszy plan. Próżno było szukać w polskim kinie filmu,
który skupiłby się na bohaterach znajdujących się gdzieś pomiędzy dopiero co zdającym
maturę Dominikiem z "Sali samobójców" a w pełni już dorosłym
Mateuszem z "Kampera". Lukę tę postanowił wypełnić Michał Marczak
swoimi "Wszystkimi nieprzespanymi nocami".
Wyszedłszy od formy dokumentalnej, Marczak nakręcił film fabularny o młodych ludziach, którzy pokończyli już szkoły średnie i stanęli na skraju swojej dorosłości. Jednak zamiast ochoczo zrobić krok naprzód, postanowili oni pokręcić się jeszcze w miejscu, w rytm transowej muzyki, ani myśląc o podejmowaniu jakichkolwiek wiążących życiowych decyzji. Portretowani bohaterowie zmagają się z nadmiarem wolnego czasu, jego większość poświęcając na imprezy i bezcelowe wędrówki ulicami wielkiego miasta. Ich świat to chwytanie chwili, alkohol oraz pseudofilozoficzne dywagacje. Świat ten reżyser oddał w bardzo wierny, ale pozbawiony komentarza sposób, nie starając się przy tym ukazać obrazu całości - ani na chwilę nie wyjdziemy poza liczne melanże czy bolesne kace, mogąc w ten sposób odnieść wrażenie, iż ludzie ci naprawdę niczym innym się nie zajmują. W sytuacji, gdy "Wszystkie nieprzespane noce" pretendują do miana portretu pokolenia, zdaje się to być dosyć krzywdzące. Jako, że do niego należę, mi oraz moim równolatkom ukazane zdarzenia nie są obce i wiem, że mamy nieco więcej do zaoferowania niż rozbijanie butelek na pustych ulicach i pijackie kontemplowanie sensu życia. Obawiam się jednak, że osoby z innych pokoleń mogą na bazie tego filmu stworzyć o nas mylnie wyobrażenie, nie znajdując w nim niczego poza nobilitacją nihilistycznych rozrywek. Dla podobnych mi wiekiem będzie to natomiast zwierciadło, być może krzywe, ale zwierciadło niejednego imprezowego weekendu. Jako pełniący taką funkcję obraz Marczaka mógłby się jeszcze wybronić, gdyby tylko wynikało z niego cokolwiek ponad bardzo mizernie zrealizowaną impresję.
Wyszedłszy od formy dokumentalnej, Marczak nakręcił film fabularny o młodych ludziach, którzy pokończyli już szkoły średnie i stanęli na skraju swojej dorosłości. Jednak zamiast ochoczo zrobić krok naprzód, postanowili oni pokręcić się jeszcze w miejscu, w rytm transowej muzyki, ani myśląc o podejmowaniu jakichkolwiek wiążących życiowych decyzji. Portretowani bohaterowie zmagają się z nadmiarem wolnego czasu, jego większość poświęcając na imprezy i bezcelowe wędrówki ulicami wielkiego miasta. Ich świat to chwytanie chwili, alkohol oraz pseudofilozoficzne dywagacje. Świat ten reżyser oddał w bardzo wierny, ale pozbawiony komentarza sposób, nie starając się przy tym ukazać obrazu całości - ani na chwilę nie wyjdziemy poza liczne melanże czy bolesne kace, mogąc w ten sposób odnieść wrażenie, iż ludzie ci naprawdę niczym innym się nie zajmują. W sytuacji, gdy "Wszystkie nieprzespane noce" pretendują do miana portretu pokolenia, zdaje się to być dosyć krzywdzące. Jako, że do niego należę, mi oraz moim równolatkom ukazane zdarzenia nie są obce i wiem, że mamy nieco więcej do zaoferowania niż rozbijanie butelek na pustych ulicach i pijackie kontemplowanie sensu życia. Obawiam się jednak, że osoby z innych pokoleń mogą na bazie tego filmu stworzyć o nas mylnie wyobrażenie, nie znajdując w nim niczego poza nobilitacją nihilistycznych rozrywek. Dla podobnych mi wiekiem będzie to natomiast zwierciadło, być może krzywe, ale zwierciadło niejednego imprezowego weekendu. Jako pełniący taką funkcję obraz Marczaka mógłby się jeszcze wybronić, gdyby tylko wynikało z niego cokolwiek ponad bardzo mizernie zrealizowaną impresję.
Fabularnie całość idealnie podsumowuje jedna z bohaterek - "Miało się tyle dziać, a się nic nie wydarzyło"; do tego relacje między postaciami czy ich charaktery nakreślone zostały na
tyle niewyraźnie i niedbale, iż nie może być mowy o jakimkolwiek współodczuwaniu.
Zwłaszcza, gdy dialogi to w lwiej części zbiór przypadkowo dobranych banałów
wyartykułowanych w sposób odbiegający od nawet najniższych standardów
aktorskich, dodatkowo upokorzonych silnie wyczuwalnymi postsynchronami. Jedynie
muzycznie można uznać "Wszystkie nieprzespane noce" za film udany,
bowiem soundtrack, jak i jego wpisanie w klimat zdecydowanie mają prawo się
podobać. Mnie osobiście niestety i on nie porwał, ale warto chyba nadmienić, iż
towarzyszył mi podczas pisania tej recenzji. Podczas jednej nieprzespanej nocy.
Może o czymś to świadczy.
Kilka scen rozgrywa się w okolicach Pałacu kultury w Warszawie - czyli miejsca, w którym przyszło mi film ten oglądać. Wywołało to we mnie dosyć ciekawe wrażenie poznawcze, dodatkowo każące się zastanowić, jak do fabularnego debiutu Marczaka odnosić się będą warszawscy millenialsi. Być może oni dostrzegą w nim coś więcej niż rozjazdy ostrości i rozliczne cienie kamery, pretensjonalne dialogi i puste frazesy, marnowanie czasu widza na nieujęte w żadną konkretną historię sceny, które spokojnie można zobaczyć samemu najzwyczajniej wychodząc na miasto w piątek wieczór. Może im uda się uniknąć perspektywy, jak to celnie ujął Dawid Adamek ze Sfilmowanych, jedynego trzeźwego na od dawna trwającej imprezie.
1/10
Kilka scen rozgrywa się w okolicach Pałacu kultury w Warszawie - czyli miejsca, w którym przyszło mi film ten oglądać. Wywołało to we mnie dosyć ciekawe wrażenie poznawcze, dodatkowo każące się zastanowić, jak do fabularnego debiutu Marczaka odnosić się będą warszawscy millenialsi. Być może oni dostrzegą w nim coś więcej niż rozjazdy ostrości i rozliczne cienie kamery, pretensjonalne dialogi i puste frazesy, marnowanie czasu widza na nieujęte w żadną konkretną historię sceny, które spokojnie można zobaczyć samemu najzwyczajniej wychodząc na miasto w piątek wieczór. Może im uda się uniknąć perspektywy, jak to celnie ujął Dawid Adamek ze Sfilmowanych, jedynego trzeźwego na od dawna trwającej imprezie.
1/10
Komentarze
Prześlij komentarz