Polska kinematografia w ostatnim czasie zdecydowanie przeżywa swój
ponowny rozkwit. Po latach zalewu przez nieudane komedie romantyczne,
sporadycznie poprzetykane martyrologicznymi czy też religijnymi tworami różnej
jakości, aktualnie może poszczycić się bardzo widoczną tendencją zwyżkową.
Składają się na to kolejne sukcesy Smarzowskiego, działalność Jana
Komasy, filmy Macieja Pieprzycy, powrót w wielkim stylu Władysława
Pasikowskiego, Oscar dla "Idy" Pawlikowskiego, "Demon" Wrony,
"Jesteś bogiem" Dawida, "Body/Ciało" Szumowskiej, "Bogowie"
Palkowskiego czy choćby niedawne "Zjednoczone stany miłości"
Wasilewskiego. Mocną stroną naszej rodzimej kinematografii są w ostatnim czasie
również debiuty, niekoniecznie udane pod względem frekwencyjnym, ale na pewno
spełnione artystycznie - "Noc Walpurgi", "Hardkor Disko",
"Disco polo", "Córki dancingu" czy "Baby bump". Do
tego grona należy zaliczyć również "Ostatnią rodzinę" Jana P.
Matuszyńskiego.
Film ten osiągniął 366-tysięczną widownię, co nawet jak na polskie
warunki jest raczej skromnym wynikiem, ale trzeba przyznać, że poruszenie,
jakie wywołał wśród krytyków czy zwykłych widzów jest godne pozazdroszczenia. Z
całą pewnością duży w tym udział miała sama tematyka, jaką tytuł ten podejmuje.
Bowiem mamy tu do czynienia z biografią rodziny Beksińskich.
Kim byli Beksińscy raczej pisać nie trzeba, zwłaszcza teraz, po premierze
filmu. Ojciec malarz, syn radiowiec i tłumacz oraz nieodłącznie towarzyszące im
fatum śmierci. To, o czym jednak trzeba na samym początku wspomnieć to fakt, iż
z biografią film ten ma niewiele wspólnego. Fabułę opierając na najbardziej
znanych wydarzeniach z życia Beksińskich, Matuszyński zdecydowanie bardziej
skupił się na sportretowaniu postaci oraz ich wzajemnych relacji, niekoniecznie
dbając o odzwierciedlenie prawdziwej historii.
Nie można odmówić reżyserowi zręczności w kreśleniu kolejnych cech
niebywale ekscentrycznych bohaterów czy łączących ich więzi, tyle że naprawdę
trudno było mi stwierdzić czemu konkretnie ma to służyć. Albowiem fabuła
zostaje nam podana w sposób typowo wysepkowy - brak tu jakiejkolwiek ciągłości,
co rusz przeskakujemy do kolejnego ikonicznego zdarzenia, tyle że nie skupiając
się na żadnym w wystarczający sposób. Do tego obrazy Zdzisława Beksińskiego
ujrzymy jedynie gdzieś w tle pomieszczeń, Tomka natomiast zobaczymy raz podczas
audycji i raz tłumaczącego film. I to w zasadzie tyle. W perspektywie tego, iż
aktorsko debiut Matuszyńskiego jest zdecydowanie przeszarżowany (Seweryna z
niepokojąco przyklejonym do ust uśmiechem jeszcze można zaakceptować jako
świadomego swej kreacji, jednak Ogrodnika nie usprawiedliwia nic - tworzy on
wrażenie, jakby właśnie wyszedł z planu “Chce się żyć”, dopiero odzyskując
aparat mowy oraz zdolność chodzenia), obronić go może w zasadzie jedynie
warstwa wizualna.
“Ostatnia rodzina" doskonale oddaje realia czasów, w których
się rozgrywa, a to za sprawą znakomitej scenografii, brzmiącej jak radiowa
lista przebojów ścieżki dźwiękowej czy mało spodziewanych w tego typu filmach,
zwłaszcza w Polsce, efektów specjalnych. Te ostatnie szczególnie powinny zwrócić
uwagę, bowiem zostały zastosowane niebywale umiejętnie, wykonane z ogromną
starannością i dzięki nim wręcz namacalnie trafiamy do przywoływanych czasów.
Szkoda tylko, że nie udaje nam się dostać do faktycznego mieszkania
Beksińskich. Zostajemy gdzieś w atelier imitującym ich mieszkanie, ich życie i
ich samych. Miast prawdziwych emocji i choćby próby podjęcia tematu fenomenu
tych jakże istotnych dla polskiej kultury postaci, mamy usilne starania
odtworzenia ich wyglądu i zachowań. Otrzymujemy nawet imitacje czy to dokumentu,
talkshowu telewizyjnego czy nagrań tworzonych przez samego Beksińskiego.
Przypomina to wszystko, jak słusznie ktoś zauważył, popularny ostatnimi czasy
program "Twoja twarz brzmi znajomo" - czyli bezrefleksyjne i płytkie
odwzorowywanie, którego nie chciałbym oglądać w żadnym filmie, zwłaszcza
noszącym znamiona biografii.
Debiut Matuszyńskiego to nie pierwsza na liście wartych uwagi
tytułów ostatnich lat zmarnowana szansa. Niespełniona jako biografia próbowała
opowiedzieć o śmierci - o jej nieuniknioności i próbach jej oswojenia.
Niestety, zamkniętym na otoczenie bohaterom nie udało się przekazać swoich
emocji widzowi, czyniąc tym samym film ten chłodnym, pustym i nudnym, zamykając
drogi do postrzegania go jako udana biografia, czy chociażby poprawny dramat.
3/10
3/10
Komentarze
Prześlij komentarz