Z odtwórcą głównej roli w filmie Ja
i mój tata Krzysztofem Kowalewskim rozmawiają Dawid Dróżdż i Maciej
Karwowski
Dawid Dróżdż: Co pana skłoniło, by wrócić na ekran po małej przerwie? Co
takiego było w scenariuszu filmu Ja i mój
tata?
Krzysztof Kowalewski: Temat. To, że jest dobrze napisany, no i
dlatego warto to zagrać. To była propozycja zupełnie odmienna w stosunku do
innych. Nie komedia, a bardzo poważny problem. Z przyjemnością to zrobiłem.
D.D.: Poważny problem, ale ujęty przez humorystyczny pryzmat.
K.K.: Tak, ale to nie przeważa.
D.D.: Mam wrażenie, że coraz więcej takiego wyrafinowanego humoru
wchodzi do młodego polskiego kina, w nowe pokolenie twórców. Czy zauważa pan jakieś
różnice między współczesnymi twórcami a filmami, które powstawały choćby w
latach 90.? W stylu lub poruszanej tematyce.
K.K.: Nie powinienem na ten temat się wypowiadać, bo za mało tych
nowych polskich filmów widziałem. Ale intuicyjnie czuję, że to jest zupełnie
coś innego. Młodzi filmowcy teraz często wzorują się na twórcach kina
zachodniego. Ja to rozumiem, postaram się te swoje braki nadrobić, ale wielu
rzeczy nie widziałem.
Maciej Karwowski: W rozmowie po seansie mówił pan, że wziął udział w tym projekcie
między innymi dlatego, by wspierać młodych zdolnych twórców, którym ciężko jest
się przebić do głównego nurtu. W 2015 roku wystąpił pan w projekcie Gimbaza Piotra Matwiejczyka. Czy tej
inicjatywie też przyświecała taka myśl, czy może kierowało panem coś innego?
K.K.: Nie, chyba nic innego mną nie kierowało. Cholera… Chcę sobie
przypomnieć, co to było za dzieło…
M.K.: Ale samego Piotra Matwiejczyka pan pamięta?
K.K.: Chyba mnie dotyka już jakaś choroba… (śmiech) Strasznie mi
przykro, ale nie. Czasem tak bywa.
D.D.: Wydaje mi się, że ostatnio wśród młodych twórców jest silna
potrzeba portretowania relacji na linii ojciec-syn, szczególnie z punktu
widzenia młodych ludzi, dylematu stawania między wyborem miłości do rodzica a
własnej ścieżki i np. oddania swojego ojca czy matki do domu opieki. W ostatnich
latach powstało wiele takich filmów jak Lęk
wysokości czy Erratum. Jak pan
myśli – skąd się bierze taka potrzeba u młodych twórców?
K.K.: Z odżywającej empatii, tak mi się wydaje. W końcu zauważyli,
że trzeba się zmierzyć z takim tematem.
D.D.: W Ja i mój tata
poruszany jest też jakby temat buntu przeciw konsumpcjonizmowi. Uważa pan, że
kapitalizm i świat konsumpcyjny może być źródłem wielu krzywd współczesnego
świata?
K.K.: Jest, niewątpliwie. Jeżeli się przesadzi, to zawsze odbywa
się to czyimś kosztem, często kogoś z rodziny.
M.K.: Relacje z ojcem, które zostały tu przywołane przez Lęk wysokości czy Erratum, były motywowane tym, że reżyserzy czy scenarzyści bazowali
na własnych doświadczeniach. Wie pan, czy przy tym projekcie było podobnie, czy
może była to zupełna fikcja?
K.K.: Z tego, co wiem, była to całkowita fikcja. Może któryś ze
scenarzystów zauważył coś takiego w odległej rodzinie, ale nikt mi o tym nie
powiedział. Ja w gruncie rzeczy dostałem scenariusz gotowy na taką okazję, ale
bez żadnych zaszłości.
M.K.: A może kiedyś sam pan się konfrontował z takim problemem?
K.K.: Nie, ale z trochę innym. Moja matka chorowała i umarła na
stwardnienie rozsiane, ale to nie ma nic wspólnego z demencją. Do końca zachowała
trzeźwy umysł, natomiast ciało wysiadło.
D.D.: W filmie partneruje panu Łukasz Simlat - jak przebiegały
przygotowania do tej współpracy? Pojawiają się tam sceny wchodzące w sferę
prywatną obu panów (obcinanie paznokci, kąpiel).
K.K.: To nie było nic nadzwyczajnego. To były zwykłe przygotowania.
W przywołanej przez pana scenie byłem w wannie, ale oczywiście w majtkach, więc
czułem się komfortowo. Natomiast obcinanie paznokci to też nie była szczególna
scena. Chyba, że robilibyśmy zbliżenia na odpadający paznokieć…
D.D.: Zrobiłby się z tego thriller psychologiczny
K.K.: No właśnie. Jakby nagle obciął mi palec. (śmiech)
M.K.: Na przykładzie Łukasza Simlata czy Borysa Szyca mówił pan o tym,
może już nienajmłodszym, ale bardzo zdolnym pokoleniu. Czy może pan wskazać
innych artystów, w których pokłada pan nadzieje dla polskiego kina?
K.K.: Piotrek Adamczyk jest bardzo utalentowanym aktorem i nie
należy dać się zwieść reklamom. Nie mam do niego o to żadnych pretensji, bo zdaję
sobie sprawę z tego, że taka praca poprawia poziom życia i pozwala odłożyć
pieniądze na starość.
D.D.: Chyba publiczność powinna sobie uzmysłowić, że Polska to nie
Hollywood i aktorzy nie mogą przebierać w ofertach ról w filmach wyłącznie
artystycznych, bo z tego też chyba ciężko wyżyć.
K.K.: Oczywiście, że tak. Niestety bardzo mało w sumie powstaje
filmów artystycznych zaspokajających takie ambicje.
D.D.: Może na koniec jakieś wskazówki dla młodych aktorów?
K.K.: Miałem już takie pytanie podczas któregoś z dzisiejszych
wywiadów. Odpowiadałem: „kombinujcie, kombinujcie”. I już.
Rozmowę przeprowadzono 13 sierpnia 2017 roku podczas 44. Ińskiego lata filmowego.
Pierwotnie ukazała się na łamach gazety festiwalowej "Ińskie Point".
Komentarze
Prześlij komentarz