Przejdź do głównej zawartości

Miłość serca - wywiad z Zuzanną Bartoszek i Wojciechem Bąkowskim



Z Zuzanną Bartoszek i Wojciechem Bąkowskim rozmawiam po przedpremierowym pokazie filmu "Serce miłości", który odbył się w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu, w ramach inicjatywy Jesień filmowa.

[UWAGA! W tekście pojawia się spoiler filmu. Osoby, które jeszcze nie widziały "Serca miłości" uprasza się o pominięcie fragmentu wypowiedzi oznaczonej kolorem czerwonym]

Maciej Karwowski: Jesteście zadowoleni z filmu o sobie?

Zuzanna Bartoszek: To bardzo trudne pytanie, bo ten film jest dla  mnie krępujący  i ciągle nie jestem pewna, czy nie pokazaliśmy w nim za dużo. Ale poprzednie układki montażowe mi się dużo mniej podobały, to najlepsza wersja tego filmu. Więc ostatecznie jestem zadowolona.

Wojtek Bąkowski: Ja odczuwam to inaczej. Wydaje mi się, że pokazaliśmy za mało i że film powinien być nieco ostrzejszy.

M.K.: A nie wolelibyście bardziej klasycznego filmu? Zwykle w biografiach pokazana jest konkretna droga postaci, czasem nawet z wypisanymi datami. A "Serce miłości" jest dość impresyjne, to takie scenki z życia, niekoniecznie nawet wydające się składnie podane. Czy uważacie, że tak jest lepiej, bo przefiltrowano to przez artystyczną formę?

W.B.: Wychodzi na to, że każdy ma pod tym względem inną skalę. Rozmawiamy z różnymi ludźmi i wszyscy zastanawiają się na ile jest to arthouse'owe kino dla entuzjastów naszej sztuki czy podobnej, a na ile to rzecz, która może być odbierana szerzej. Sądzę, że ten film jest pod tym względem na krawędzi.

Z.B.: To, że to nie jest klasyczna biografia w dużej mierze zależało od scenarzysty, Roberta Bolesty. To jednak fabuła, a nie czysto biograficzny film; my nadal żyjemy i mieliśmy na jego tworzenie wpływ, a też nasz stosunek do filmu się zmieniał i zmienialiśmy pewne rzeczy. Poza tym myślę, że trudno by było przedstawić nasz związek linearnie.

M.K.: Na ile zmian faktów pozwoliliście? Ile jest takich rzeczy i jak je traktujecie?

Z.B.: Na tym polu było wiele kompromisów i walk. [SPOILER] Na przykład końcowa scena, kiedy się rozstajemy, nie jest prawdziwa, bo jesteśmy razem; to była decyzja reżysera i scenarzysty. Chcieliśmy, by to było pokazane tak jak jest u nas, czyli że walki są, ale pomimo tego jesteśmy razem. Scenarzyście i reżyserowi zależało, żeby w końcowym performensie pojawiło się imię "Zuzanna", żeby jej dojebać. Natomiast Wojtek się na to nie godził, chciał by było jak w tym prawdziwym performensie – żeby to były imiona samych fikcyjnych dziewczyn. Ten performens miał miejsce wiele lat temu, kiedy się w ogóle nie znaliśmy. [/SPOILER] Wiele było takich przesunięć fabularnych. A poza tym to wiele prawdy.

W.B.: Jeśli idzie o szczegóły, to ten film jest bardzo prawdziwy. Największa rozbieżność jest w sprawach bardziej ogólnych – inny jest np. temperament bohaterów. Przez to, że aktorzy mieli takie, a nie inne skłonności, powstały przeakcentowania w filmie. Na przykład waleczność i dominacja Zuzanny jest przesadna w stosunku do rzeczywistości, bo ja jestem osobą dużo bardziej agresywną. Jacek Poniedziałek chciał swoją postać poprowadzić w innym kierunku, przez co widzowie mogą mieć mylne wrażenia względem rzeczywistości. My to już zostawiliśmy i nie mogliśmy za bardzo ingerować, bo gdybyśmy chcieli rzeczywiście nadać aktorom nasze charaktery, to musielibyśmy cały czas być na planie i ich krępować. To ich interpretacja naszego życia, która nie jest w sensie ogólnym zgodna z tym, co sobą reprezentujemy pod względem charyzm.

Z.B.: Tak, a w szczegółach jest bardzo zgodna – na przykład nasi znajomi są przekonani, że zdjęcia kręcone były w naszym mieszkaniu, a wszystko było zrobione na planie.

W.B.: Ludzie nie mogą w niektóre szczegóły uwierzyć – na przykład w to, że my chodzimy do tych centrów handlowych. My naprawdę często to robimy (śmiech).


M.K.: W filmie pojawia się wielokrotnie piwo Perła. Wynika to z twoich upodobań czy to niezwiązany z tobą placement?

W.B.: Film jest pod tym względem zgodny z prawdą. Jak idę na stację benzynową, to wybieram to właśnie piwo. Tylko tam jest chyba Export, a ja piję Chmielowe.

M.K.: Zuzanna wspominała o skrępowaniu tym filmem. Siłą rzeczy służy on waszej promocji – czy macie zamiar jakoś wykorzystać tę promocję do podbicia swojej popularności?

Z.B.: Jesteśmy oboje artystami wizualnymi, nasze życie jest bardzo chwiejne ekonomicznie, więc mamy nadzieję, że jakoś nam ten film pomoże, jakoś nas uratuje (śmiech). W tym sensie na pewno nas cieszy i mamy nadzieję na troszkę lepszą przyszłość.

W.B.: Myślę, że tak z pół roku poprawy... (śmiech)

Z.B.: Ale jeśli chodzi o skrępowanie, to myślę, że ja je bardziej odczuwam, dlatego że Wojtek jest doświadczonym i rozpoznawalnym w Polsce artystą, natomiast ja debiutuję, i literacko i mam pierwsze wystawy. Nie chcę, żeby ludzie czuli, że jestem na siłę wykreowaną gwiazdą, co też mówiłam w "Wysokich obcasach". Moje skrępowanie jest większe niż Wojtka. Siłą rzeczy.

M.K.: Jest między wami 14 lat różnicy, Zuzanna to rocznik '93. Jak sobie z tym radzicie? Jaką w ogóle jesteście parą?

Z.B.: Myślę, że ta różnica nam służy, w tym sensie, że się od siebie uczymy. Przesadzam? (śmiech) No nie wiem, ja mu pokazuję świat social-media, który jest dla niego obcy, albo...

W.B.: Świat mody, w której bym się zatrzymał, gdyby nie Zuzanna.

Z.B.: A Wosiu też mnie edukuje, jeśli chodzi na przykład o stare filmy czy historię sztuki.

W.B.: Na płaszczyźnie duchowej jest to na pewno wielka korzyść dla obojga, a na płaszczyźnie fizycznej jest to luksusowa sprawa dla osoby starszej (śmiech). Nie da się czegoś złego o tym powiedzieć, poza strachem przed śmiercią, który jest podkreślany przez towarzystwo osoby młodszej.

Z.B.: Ale przynajmniej wiesz, że cię dobrze pochowam, bo może cię przeżyję (śmiech).

M.K.: Wojtek, faktycznie płaczesz na "Znachorze"?

Z.B.: Tak, za każdym razem!

W.B.: Ja w ogóle bardzo łatwo płaczę, co jest źródłem żenujących sytuacji towarzyskich.

M.K.: Rozumiem, że nie tylko filmy tak działają?

W.B.: Tak, można mi puścić "Careless whisper" George'a Michaela i już. Zrobiłem przez to wiele scen.

M.K.: Wydaje mi się, że to się trochę kłóci z twoim wizerunkiem.

W.B.: Przeciwnie – ludzie agresywni i dominujący są jednocześnie osobami kruchymi. Nie jestem pod tym względem jakimś szczególnym oryginałem. 

M.K.: Domyślam się, że w wielu przypadkach tak może być, ale ten "Znachor" mnie zaskoczył! Zuzanna – Instagram – edukujesz Wojtka w kwestiach social-mediów, a jak sama to traktujesz? Wojtek – czego takiego się uczysz?

Z.B.: Mam z tym teraz trochę problem, bo pokolenie Wojtka i ludzi trochę starszych jest zachłyśnięte tym światem, bardzo się tym jarają i mam na przykład propozycje wystaw z wydrukami moich selfie, co byłoby dla mnie pretensjonalne.

M.K.: Drukowanie selfie? Chyba Kim Kardashian coś takiego zrobiła.

Z.B.: Tak, wydała książkę. Nie traktuję tego jako twórczość, każda dziewczyna ma Instagram. Staram się tam pokazywać dużo rysunków, to jest moja właściwa twórczość, ale samego Instagrama nie traktuję jako wypowiedzi artystycznej. Na pewno pomaga mi w zdobywaniu popularności. Kiedy rzuciłam studia i postanowiłam być pełnoetatową artystką, zapytałam koleżankę, co jest lepsze – strona internetowa czy Instagram. Powiedziała mi, że Instagram daje więcej hajpu. To mnie przekonało, choć strona byłaby bardziej profesjonalna.

M.K.: To czemu nie uczynisz z twojego Instagrama formy portfolio? Mogłabyś przecież zamieszczać samą twórczość.

W.B.: Ta uwaga bardzo często pojawia się w moich ustach.

Z.B.: Może powinnam tak zrobić, ale próżność mi na to nie pozwala.

W.B.: Zawsze w naszych kłótniach o Instagram Zuzanny pojawia się z mojej strony ten argument, że powinno tam być więcej literackich i plastycznych treści w stosunku do tych lifestyle'owych. Oczywiście bardzo doceniam te treści, ale uważam, że ich wartość rośnie kiedy są rzadkie.

Z.B.: No dobra, dobra. Jeszcze było pytanie o to, czego uczysz się od tego świata.

W.B.: Przede wszystkim nowego języka i nowego sposobu robienia aluzji. Dla człowieka starzejącego się nie są tak ważne informacje, a to w jaki sposób one przebiegają; pod tym względem człowiek najszybciej traci gibkość. Chodzi mi o to, jak informacje między ludźmi przelatują i jak ludzie robią do nich aluzje, czyli krótko mówiąc – jak powstaje humor. Człowiek, który nadąża, to człowiek, który najdłużej rozumie pojawiający się humor. Na przykład oglądanie "Family guya" jest wyzwaniem dla ludzi wychowanych na Monty Pythonie, skeczach które są klasycznie rozwiązane, tutaj mają szybki przelot ze skeczami, które biegną – trzeba się w tym połapać. Towarzystwo kogoś młodszego, który ma wiele wspólnego z internetem, pod tym względem uczy. Pokory przede wszystkim.

M.K.: Rzeczywiście wszystkie animacje montujesz w Adobe Premiere?

W.B.: Tak. Nic więcej nie używam, dlatego że nie umiem. To największy przejaw starości u mnie – bardzo niechętnie się uczę nowych języków czy programów na komputerze. Używam Adobe Premiere'a i AfterEffectsa; i to jeszcze starego, CS3, bo pracuję na Windowsie XP i mam komputer niepodłączony do internetu. To jest pokazane w "Sercu miłości".

M.K.: Zuzanno, w jednym wywiadzie mówiłaś, że to ty wymyśliłaś tytuł filmu i zasugerowałaś, że może zmyli on ludzi i pójdą, bo stwierdzą, że to komedia romantyczna.

Z.B.: To było tak, że zrobiliśmy burzę mózgów w Cafe Nero i ja rzuciłam „Serce Miłości”.  To taki dowcip, oboje bardzo lubimy wszelkie tautologie. W poezji też ich używamy. Fajnie, gdyby ludzie nabrali się, że to komedia romantyczna na randkę.

M.K.: Ale faktycznie chcielibyście, żeby ludzie, którzy chodzą do kina raz do roku na Patryka Vegę czy "Listy do M.", przyszli na wasz film?

W.B.: Tak, bardzo. Inaczej nie byłoby sensu wyłazić z galerii i robić filmu. Tylko po to się to robi, żeby się przedostać do innego świata. W innym wypadku "Serce miłości" trzeba by wyświetlać w galeriach jako jedną z prac wideo na wystawie sztuki współczesnej, co by było absurdalne. Wydaje mi się, że Łukaszowi też na tym zależy i to jest chuć, która napędza całą tę sprawę.

http://www.adarte.pl/jesien-filmowa/
 Wywiad autoryzowany. Zdjęcia pochodzą z prywatnych zasobów artystów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Do czego pijesz? - wywiad z WuWuniem

Z Marcinem Sprusińskim, znanym szerzej jako WuWunio, rozmawiam po kinowej premierze jego filmu " Potwór z Doliny Trzech Spawów ". Maciej Karwowski: Inaczej niż w przypadku poprzedniego filmu, premierę " Potwora... " zorganizowaliście w kinie. Informując na Facebooku o wyprzedanych biletach wspomniałeś, że przed Luną były kina, które Wam odmówiły.   Które konkretnie? Marcin Sprusiński: Chciałem się dogadać z dużymi sieciami, żeby w każdym mieście w Polsce film ten poleciał raz, na przykład w czwartek o 18:00. Bez zysku dla mnie – po prostu by ludzie w różnych miejscach kraju mogli zobaczyć to na dużym ekranie. Ale jak usłyszeli, że to jakiś film z Bonusem BGC i resztą - odmówili. Nie chciałbym raczej wymieniać nazw, bo możliwe, że kiedyś będę do nich uderzać z jakimś innym filmem. A kino Luna powiedziało, że nie interesuje ich co będziemy puszczać. I na pewno są zadowoleni, bo bilety sprzedały się w dwie godziny. M.K.: Widziałem, jak dziewczyny

NA WSZYSTKIE PIŁY NIE MAM SIŁY - omówienie serii "Piła" (2004-2010)

Gdy w 2004 roku na ekrany kin trafiła " Piła " Jamesa Wana, nikt się nie spodziewał, że film ten da początek legendarnej dziś już serii, przynosząc wytwórni Liosgate ponad 800 milionów dolarów zysku, a jej reżyserowi nada miano nowego króla horroru. Z okazji premiery najnowszej części cyklu – " Piła: Dziedzictwo " postanowiłem przyjrzeć się każdej odsłonie i pokrótce opowiedzieć Wam, czy warto się z nimi zapoznać. Piła (2004) reżyseria: James Wan, scenariusz: Leigh Whannell, James Wan Pierwsza wersja scenariusza " Piły " powstała już w 2001 roku, a sam gotowy film trafić miał pierwotnie wyłącznie na kasety VHS. Zyskał on jednak na tyle przychylne opinie, że otrzymał dystrybucję kinową, a już wkrótce zielone światło dla realizacji sequela. Wszystko zaczyna się w tajemniczej obskurnej łazience, w której budzi się dwójka nieznających się mężczyzn. Nie wiedzą nic o sobie, o tym miejscu, ani o powodzie, dla którego tam trafili. Jedyne, co

ANATOMIA PRAWDY – wywiad z Sebastianem Fabijańskim

Z Sebastianem Fabijańskim rozmawiam wespół z moim niezastąpionym kompanem Jakubem Zawodniakiem podczas 46. Ińskiego Lata Filmowego, tuż po przedpremierowym pokazie Mowy ptaków Xawerego Żuławskiego. Jakub Zawodniak: Chcieliśmy zacząć od tego, że jesteśmy pod wrażeniem amplitudy uczuć, jaką zaprezentowałeś na spotkaniu po filmie. Zwłaszcza że gdy dołączyłeś do Xawerego, wydawałeś się zblazowany, znudzony. Sebastian Fabijański: Chwilę wcześniej spałem w samochodzie. Robimy z Mową ptak ó w sporą tras ę – Warszawa, Zwierzyniec, Gdań sk, I ńsko i zaraz jedziemy dalej, a wszystko w przeciągu w zasadzie półtora dnia. To nie jest wi ęc jakaś nonszalancja, po prostu naprawdę mnie rozłożyło. Takie spotkania nas też kosztują, zawsze jestem wymęczony, bo ludzie oczekują dużo atencji, a to wymaga wysiłku szczególnie ode mnie. A ja jakoś z natury duszą towarzystwa nie jestem. Maciej Karwowski: Ale w kt ó rymś momencie się uruchomiłeś ! To pewnie przez jakieś pytanie. Ono uruch