Z
twórcami filmu "Wieża. Jasny dzień",
aktorkami Małgorzatą Szczerbowską i Anna Krotoską oraz producentem Marcinem
Malatyńskim, rozmawiam po przedpremierowym pokazie w Kinie Pałacowym w
Poznaniu.
Maciej
Karwowski: Dlaczego ta huśtawka tam stoi?
Małgorzata
Szczerbowska: To jest ważne zdanie, bo Kaja rzadko
cokolwiek mówi. Myślę, że próbuje podzielić się z innymi czymś co przeczuwa lub
co ona już wie. To chyba pierwsze zdanie w filmie, które mówi o niepokoju. Że
jest zagrożenie, że wszystko się sypie, i że nikt tego nie widzi. To bardzo
mocne zawiązanie konfliktu pomiędzy Kają a resztą rodziny, konfliktu pomiędzy
intuicją a rozumem. Prywatnie bawi mnie sytuacja, że jako aktorka mająca
niewiele tekstu bardzo się przygotowywałam do tej sceny na planie, i bardzo
chciałam powiedzieć to zdanie najlepiej (śmiech) , a i tak później musiałam je
dograć w postsynchronach, na zimno, dwa miesiące po filmie ( śmiech).
M.K.:
Mnóstwo w Waszym filmie takich subtelności, które można przeoczyć. A jak jest z
tytułem? Co się za nim kryje?
Anna
Krotoska: Najlepiej gdyby Jagoda o tym opowiedziała, bo to jej film i
jej koncepcja. Te dwa człony reprezentują dwie siostry i tym samym dwa światy. Wieża to Mula, to świat materialny,
zagarniania, przede wszystkim kontroli. Jasny
dzień jest zjawiskiem, czyli Kają – to świat nie do końca dopowiedziany,
nie do końca zrozumiany, bardziej zmysłowy, bliższy przyrodzie.
M.K.:
Do jakich filmów porównuje się "Wieżę..."?
Marcin
Malatyński: Chyba bardziej do reżyserów –
oczywiście von Trier, Reygadas – co bardzo cieszy, bardzo często też
Lanthimos. Głównie ci trzej.
M.K.:
Gdy przeglądałem recenzje z różnych portali, byłem zdumiony jak różne tropy
wymieniają krytycy. Jedna osoba na przykład przyrównała Wasz film do
folk-horrorów i „Czarownicy. Bajki
ludowej z Nowej Anglii”. Chociaż to był znakomity film, więc nic tylko się
cieszyć z takiego porównania. Bardzo mnie natomiast ciekawi, jak uzyskaliście
tak niesamowitą naturalność dialogów?
M.S.:
Wydaje mi się, że kluczem do naturalności w mówieniu jest zrozumienie tego, co
się gra i osadzenie tego w aktorce/aktorze na poziomie nie tyle zawodowym, co
ludzkim. Myśmy dostali świetną szansę, żeby zejść głęboko w swoje postaci,
utożsamić się z nimi. Moja siostrzenica powiedziała po filmie „Niesamowite jest
to, że ty mówisz tu jak w domu przy stole”. Moja mama, która do tej pory
widziała tylko fragmenty, powiedziała to samo – "To jest tak, jakbyś
bawiła się z naszym psem". Żeby w ten sposób grać, trzeba być. Jagoda zapewniła nam
bezpieczeństwo, dała odpowiedni czas na próby. Bardzo naturalnie czuliśmy się w
sytuacjach, znaliśmy miejsca, bo część prób odbywała się na lokacji, obwąchaliśmy
dom, dotknęliśmy lasu, jeszcze przed planem. Myślę, że ważne też było, że
świetnie się nam aktorom pracowało, wspieraliśmy się – byliśmy nastawieni nie
na siebie, a na słuchanie innych osób. To tworzy dialog.
M.M.:
To wbrew pozorom jest bardzo łatwe – trzeba być tylko
zdolnym scenarzystą, zdolnym reżyserem, mieć bardzo zdolnych aktorów i tym
wszystkim osobom zapewnić przestrzeń, by mogli te wszystkie swoje zdolności
wykorzystać i przelać na to, co finalnie widzimy.
M.S.:
Do tego jeszcze wtedy jest potrzebny zdolny producent. (śmiech)
M.M.:
Myślę, że udało się stworzyć taką grupę ludzi, którzy się wspierali nawzajem i
że oni, co jest strasznie trudne, pozbyli się ego. Tego złego ego, które
sprawia, że "ja teraz pokażę, ja teraz zagram". To było widać, że oni
kompletnie się tego pozbyli i że robią coś dla zespołu, dla filmu. To jest potwornie
trudne, ale z tymi ludźmi się udało.
A.K.:
Też myślę, że myśmy dlatego byli w takiej dobrej formie na tym planie, właśnie
przez to, że nie na ambicjach pracowaliśmy i nie na konkurencji, udowadnianiu
komuś czegokolwiek. Dlatego ta energia cyrkulowała. Dla mnie granie w tym
składzie i na tym planie to był odpoczynek od siebie, nie praca nad swoim ego,
odpoczynek od tego kim ja jestem. Pamiętam, że przeczytałam jakoś przed planem,
że Bill Murray kiedyś powiedział, że – to będzie strasznie proste – że relaks
jest kluczem do grania. To nie my mamy być napięci, to widz ma czuć napięcie
jako rezultat czegoś. Praca nad „Wieżą...”
była ulgą, przyjemnością.
M.K.:
Ta swoboda najbardziej jest wyczuwalna w tych wszystkich scenkach rodzajowych,
które każdy zna ze swojej codzienności. Choć tutaj obarczone pewnym niepokojem,
cały czas pozostają swojskie. Zastanawiam się, jak by ten film wyglądał, gdyby
ograniczyć go do takich scenek. I czy dałoby się go tak przemontować.
A.K.:
Rozmawialiśmy o tym. Gdyby skończyć ten film na tym, jak
Kaja nas "zabija", byłby jakiś thriller psychologiczny i wszystko by
było ok. Ale to nie byłby film Jagody. Ona zawsze mówi, że ją nie interesuje
opowiadanie historyjek, w każdym wywiadzie mówi, że ją interesuje to, co film
może zrobić z człowiekiem, a nie jakaś kolejna historyjka konfliktu rodzinnego.
Pierwsza część film jest potrzebna, żeby ta druga mogła wybrzmieć mocniej i
żeby widzowi ułatwić to przejście. By dać mu na początku komfort, a potem
skręcić o 180 stopni. Te zmiany gatunkowe też mogą rodzić jakiś dyskomfort albo
zaciekawienie i rodzaj szoku.
M.S.:
Na pewno by się z tego sklecił jakiś film, tylko chyba nie byłby ciekawy. Byłby
nadal równie dobrze zagrany (śmiech), natomiast myślę, że by był zupełnie o
niczym. Warstwa metafizyczna jest dla mnie najważniejsza. Najbardziej lubię w
tym filmie, jak Jagoda pracuje na detalu – uwielbiam jak Michał (Rafał Cieluch)
po trudnej rozmowie z Mulą (scena pod drzewem) pije wodę. To dobry przykład,
żeby opowiedzieć o języku tego filmu. Michał, który nie puszcza emocji, przez
cały film jest bardzo stabilny, stoi
przy zlewie i pije wodę, jakby nie pił dwa lata (śmiech), jakby był bardzo
spragniony – myślę, że jest bardzo spragniony. Oddechu, spokoju, uwolnienia od
ciągłych konfliktów, od napięć, których nie da się rozwiązać ani wyjaśnić. To
jest dla mnie scena o tym jak bardzo jesteśmy zmęczeni, to scena o potrzebie
wolności.W tym, o co pytasz, ten język by trzeba było wyciąć, bo nie budowałby
napięcia, a w tym, co jest, jest bardzo znaczący.
M.K.:
„Wieża. Jasny dzień” miała być
wstępnie 30-minutową etiudą. Co było w tamtej wersji? O co została rozbudowana?
M.M.:
Już nie pamiętam. Kształt był mniej więcej taki sam, tylko dobudowanych zostało
wiele dodatkowych scen. My już wtedy wiedzieliśmy, że to jest napisane na dużo
więcej niż 30 minut. Ale to było cztery lata temu, powstało w międzyczasie
wiele wersji scenariusza, więc absolutnie nie jestem w stanie odpowiedzieć.
M.K.:
A na jaki odbiór liczycie?
M.S.:
Wiadomo, że zrobiliśmy coś, co jest dla nas bardzo ważne i miło by nam było,
gdyby to się podobało. Swoją drogą, dostaliśmy już na to dowody, i wiemy, że
film porusza, natomiast to nie jest tak, że jak się coś robi, to liczy się na jakiś
odbiór. Wierzę w to, że ludzie po prostu pójdą do kina. I że będą chcieli o
filmie rozmawiać.
A.K.:
Bardzo liczymy na jakąś postawę wobec tego filmu, niż na określony efekt.
Chodzi o jakiś rodzaj odwagi i otwartości. Po prostu chcemy się tym podzielić.
M.K.:
Bardzo często pada w Waszych wypowiedziach medialnych, że zależy Wam na
opiniach.
M.M.:
Chcielibyśmy, żeby to wywołało reakcje, wywołało rozmowę. Kino jest teraz w
trudnym momencie, bo trochę nie wiadomo czym ma być. Oczywiście zawsze było
rozrywką, ale był jakiś taki fragment tej rzeczywistości, gdzie odgrywało
ważniejszą rolę, nie tylko opium dla mas. Myślę, że gdyby ludzie po tym filmie
chcieli złapać oddech i odrzucić te miliardy bodźców; usiąść i pomyśleć, co się
wydarzyło i rozpocząć jakąś dyskusję, to by było dla nas coś najpiękniejszego.
Za możliwość obejrzenia filmu oraz rozmowy z twórcami dziękuję Kinu Pałacowemu w Poznaniu.
AexpelXdenma Marty Dixon download
OdpowiedzUsuńlipssoroli