Wszyscy
możemy sobie pogratulować – dotrwaliśmy do końca trylogii o Greyu. Czas pozbyć
się kajdanek, które nas krępowały (w obu znaczeniach?) na salach kinowych.
Żegnamy się z czerwonym pokojem i poczuciem zażenowania, że to właśnie
harlequiny E.L. James i ich ekranizacje były jednymi z największych przebojów
ostatnich lat. W jakim stylu "Nowe oblicze Greya"
zamyka serię? Przekonajcie się poniżej.
Film
rozpoczyna się montażem przygotowań do ślubu Any i Christiana. Widzimy, jak
przywdziewają swe kreacje, fragment samej ceremonii oraz pierwszy taniec
podczas wesela. Przywodzi to na myśl materiały, jakie na zlecenie wykonują z
takich wydarzeń filmowcy-amatorzy. Nakręcone jest to rzecz jasna lepiej i
zmontowane w mniej toporny sposób, jednak daje jasny sygnał, że przyjdzie nam
obcować z kiczem. Ale czy ktokolwiek znający wcześniejsze części liczył na coś
innego?
"50 twarzy"
oraz "Ciemniejsza
strona" były przede wszystkim nudne. Każdy, kto łudził się, że otrzyma
pikantne filmy (trochę ja) o płomiennym romansie (nie ja), musiał obejść się
smakiem (no ja). Pierwsza część skupiała się głównie na dywagacjach wokół
umowy, jaką mieli podpisać bohaterowie, z przerwami na mało interesujące sceny
bezpiecznie pokadrowanego, pozującego na BDSM, seksu. Kontynuacja natomiast do
złudzenia przypominała już setki innych płytkich romansów. "Nowe oblicze Greya",
choć głupiutką komedią romantyczną jest niewątpliwie, osiąga w tym poziom dotąd
mi nieznany.
W lwiej
części to i tak dokładnie to samo, co wcześniej – główni bohaterowie kleją się
do siebie na tle katalogowych wnętrz i malowniczych plenerów, co rusz
zmieniając środek lokomocji i stroje, tak by widz mógł nacieszyć swoje próżne
oko i choć na chwilę przenieść się do idealnego świata pełnego luksusu i
rozkoszy, których mu na co dzień tak brakuje. Piękni ludzie na pięknym tle,
czego chcieć więcej? Oczywiście można wymienić tysiące pozycji, ale
bohaterowie, jak i docelowi widzowie, nazbyt rumienią się na sam dźwięk
dwuznacznych "pozycji", by to w ogóle rozważać.
O tym, że Anę
i Christiana łączy cokolwiek ponad przekoloryzowaną cielesność, musimy
zawierzyć twórcom na słowo, bowiem w filmie nie sposób to odszukać – po raz
kolejny brak tam jakichkolwiek oznak budowania relacji, jest jedynie
przebywanie w tych samych pomieszczeniach i od czasu do czasu dialogowanie
(cóż, w jednej scenie nowożeńcy, siedząc obok siebie, smsują ze sobą), które
bardziej przypomina speed-dating nimfomanów pomieszany z gimnazjalnym
romantyzmem, niźli pełnoprawne wypowiedzi dorosłych ludzi. W całym filmie pojawiają
się jedynie dwie sceny, które mogłyby stanowić jakiś punkt zaczepienia – wizyta
w teatrze oraz muzeum. Tyle, że w obu przypadkach całość ogranicza się do
kilkusekundowych ujęć, będących w zasadzie składową kolażu "best of noc
poślubna", więc nie sposób z nich wywnioskować, co bohaterowie zobaczyli i
jak to wpłynęło na ich postrzeganie świata czy siebie nawzajem.
W wielu
momentach "Nowe
oblicze" przypomina niezbyt pochłaniającą partyjkę w "Simsy" –
postaci gotują, grają na fortepianie, rozmawiają w simlish,
uprawiają seks – proza życia. Ponadto awanse dostaje się ot tak, a meble
wymienia niewidzialna ręka. Harmonię tego monotonnego pełnometrażowego
gameplayu zaburza wątek zasygnalizowany co prawda w części poprzedniej, jednak
nadal niepasujący do snutej opowieści choćby w najmniejszym stopniu – oto były
szef Any, o całkowicie neutralnym nazwisku Hyde (dr Doom pozdrawia), zasadza
się na idylliczne życie państwa Greyów. W poprzednim odcinku uszkodził ukochany
helikopter Christiana (Charlie Tango R.I.P.), tym razem podkłada bombę w
serwerowni (czy gdzieś tam) jego firmy, zakrada się do jego mieszkania i
terroryzuje struchlałą Anastasię – dosłownie robi wszystko, czego można by się
spodziewać po zakręcającym wąsik Don Pedro. Wątek ten pochodzi z zupełnie innej
bajki, a z trzonem historii łączy go jedno – jest równie fatalnie napisany. To
głównie dzięki niemu podczas seansu naprawdę trudno powstrzymać się od
chichotu.
Wydaje mi
się, że twórcy tym razem byli w jakimś stopniu świadomi, jak lichy fabularnie i
absurdalnie głupi jest materiał, z jakim przyszło im pracować (choć scenarzystą
tej i poprzedniej części jest mąż pisarki, więc nie jestem tego pewien), toteż
tym razem postanowili się trochę zabawić. Nie potrafię sobie inaczej wyjaśnić
komizmu scen takich jak pościg rodem z "Szybkich i wściekłych",
do tego wygrany na komediową nutę, a zwieńczony niezręcznym seksem na
parkingu czy też końcowa akcja związana z wypłatą pieniędzy z konta. Gwarantuję
wam, że uśmiechniecie się, gdy padnie skierowane do Christiana sformułowanie
"robisz wspaniałe rzeczy w Afryce" (wy też nadal nie wiecie czym on
się zajmuje, prawda?) czy kiedy sam Grey powie do Any o jej awansie
"zawdzięczasz to własnej pracy i talentom". Kto pamięta sytuację z "Ciemniejszej strony",
prychnie sowicie.
"Nowe oblicze Greya"
to w zestawieniu z pozostałymi odsłonami film zarazem najgorszy i najlepszy. To
nadal nudne i męczące barachło, które będzie ciążyć w portfoliach twórców
jeszcze przez kilka lat, na ich szczęście wraz z niemałymi sumami na kontach,
ale jednocześnie część ta jako jedyna dostarczyła mi masochistycznej frajdy, walcząc
tym samym o miejsce na liście guilty pleasure.
Zadziwiająca jest infantylność tej serii, ale całkowicie zagubienie w obraniu
odpowiedniego tonu w tym przypadku jest wręcz powalające. Twórcy motają się
między pulpowym romansem na randkę ludzi bardziej dbających o przekąski niźli
to, co na ekranie, dramatem psychologicznym o zwalczaniu traum z dzieciństwa o
podłożu seksualnym a thrillerem z pościgami, braniem zakładników, strzelaniem z
pistoletu i żądaniem okupu. Jeśli nie macie odruchów wymiotnych od samego
wymienienia "ambicji" twórców, obejrzyjcie koniecznie ten film. Nie
wiadomo ile przyjdzie nam czekać na kolejnego równie uroczego potworka. W końcu
E.L. James napisała po trylogii póki co ledwie dwie książki, powtarzające to
samo, tyle że z perspektywy Christiana. Ciekawe, czy już sprzedała prawa do
ekranizacji.
1/10
1/10
Ciężko się z Tobą nie zgodzić. To samo, powtarzane co część kino. Jest tu tylko bardzo dobry marketing zrobiony, no ale wiadomo już że jak walentynki to dziewczyna musi zabierać swojego faceta na Greya :D
OdpowiedzUsuń