Przejdź do głównej zawartości

Na skróty - wywiad z twórcami "Ataku paniki"



Z twórcami "Ataku paniki", Bartłomiejem Kotschedoffem oraz Pawłem Maśloną, rozmawiam po specjalnym pokazie filmu, 26.01.2018 w kinie Muza w Poznaniu.

Maciej Karwowski: Bartek, jesteś aktorem, ale przy "Ataku paniki" odpowiadałeś również za scenariusz. Masz na koncie jeszcze jakieś teksty? Masz zamiar coś jeszcze napisać?

Bartłomiej Kotschedoff: Miałem różne współprace scenariuszowe, m.in. do "NDR" Grześka Dąbrowskiego, w którym też zagrałem. Z Pawłem [Maśloną] współpracowałem scenariuszowo jeszcze przy adaptacji "Lubiewa" Michała Witkowskiego. Mam też plany na jeden pełnometrażowy projekt fabularny, ale na razie się do tego przygotowuję. Stosuję płodozmian, więc teraz chciałbym wrócić do grania i inwestowania w aktorstwo. Mam wrażenie, że zupełnie nie gram i że tego jest za mało. Dostałem propozycję pisania dialogów do seriali, projektów komercyjnych, ale o tym póki co nie mogę nic powiedzieć.

M.K.: W "Letnim przesileniu" Michała Rogalskiego miałeś mikroskopijną rolę. Reżyser ten nakręcił niedawno kolejny film – "Gotowi na wszystko. Exterminator". To komedia, która zebrała zaskakująco pozytywne recenzje, a tak jak "Atak paniki" ma ambicje na bycie czymś więcej niż tylko zbiorem żartów. Co prawda radzi sobie z tym znacznie gorzej niż Wasz film, mimo to nie można odmówić mu chęci i przynajmniej częściowego sukcesu. Widziałeś go?

B.K.: Nie, nie widziałem. Słyszałem różne opinie, często dobre. Ma bardzo dobrą oglądalność, co jest imponujące.

M.K.: A Wasze wyniki? Jesteście z nich zadowoleni?

B.K.: Tak, jesteśmy z nich bardzo zadowoleni, otwarcie mieliśmy bardzo dobre – 54 tysięcy plus przedpremiery, razem 70 tys. – To był bardzo dobry wynik jak na taki film. Dziś mamy jakieś 120 tysięcy, więc jest całkiem nieźle. Przekroczyliśmy setkę, to dla nas duża ulga. Zobaczymy, jak to dalej będzie.

M.K.: Jak to się stało, że dziś na spotkaniu mieliście takie flow? Na Ińskim Lecie Filmowym, gdzie ludzie zawsze są skorzy do dyskusji (i gdzie miałem okazję poznać Bartka), nie płynęło to aż tak swobodnie i zabawnie. To kwestia doświadczeń z licznych spotkań, jakie teraz odbywacie? W Poznaniu dyskusje raczej nie należą do najswobodniejszych, a Wy zrobiliście z tego momentami wręcz stand-up!

B.K.: My chyba po prostu jesteśmy tacy na co dzień.

Paweł Maślona: Wydaje mi się, że sztuka polega na tym, by złapać swobodę, żeby się za bardzo nie zamykać, ani nie chować za pozą twórcy czy kogoś, kim się nie jest.

B.K.: Mamy to szczęście, że zrobiliśmy film, który kochamy. Łatwiej opowiadać o filmie, z którego jest się zadowolonym i  dumnym. Są też filmy, jak na przykład "Syn Szawła", o których nie można opowiadać z flow i żartować sobie w międzyczasie. My możemy, bo to nie taki ciężar tematyczny.

M.K.: Chociaż te wtręty o Smoleńsku Wam się zdarzyły. Nie czuliście, że to nadal grząski grunt w polskim społeczeństwie?

P.M.: Nie, chyba nie przekroczyliśmy żadnej granicy. To po prostu trochę śmieszne, że ktoś ci proponował Tupolewa do scen samolotowych. Z samego Smoleńska bym nie żartował... Nie no, żartowałbym, ale w innym kontekście.

M.K.: Jednym z powodów luźnej atmosfery spotkania było Wasze przyzwyczajenie do porównań z "Dzikimi historiami" – uczyniliście z tego temat do żartów. Na festiwalu w Ińsku porównani zostaliście również do "11 minut" Skolimowskiego.

P.M.: Często szuka się podobieństw do czegoś, co już znamy. "11 minut" to również wielowątkowa historia, która dąży do pewnej kulminacji – w tym sensie nasz film jest do niego podobny.

B.K.: W "11 minutach" widzę jeszcze mniejsze podobieństwo niż w "Dzikich historiach".

P.M.: Gdyby Altman tworzył teraz i jakieś dwa lata temu by wyszło "Na skróty", to by porównywali nas do niego. Ten film jest bliższy – jeśli chodzi o wątek wędkarzy czy dziewczynę, która pracuje w seks-telefonie. Poza komediami romantycznymi filmów wielowątkowych powstaje stosunkowo mało, więc ludzie odwołują się do czegoś, co jest im najbliższe – tak działa nasz umysł.

M.K.: "11 minut" kandydowało do Oscara. Chyba wszyscy się zgodzimy, że nie był to tytuł na tyle dobry, by mieć jakiekolwiek szanse choćby na shortlistę. Po dzisiejszym pokazie "Ataku paniki" zacząłem się zastanawiać, czy nie warto by przełamać tendencję do wysuwania kandydatów obmyślanych przez pryzmat nazwisk czy ważnych historycznie tematów i postawić na takie cenne filmy jak Wasz.

P.M.: Myślę, że nie ma takiej możliwości. Byłbym bardzo, bardzo zaskoczony – biorąc pod uwagę również filmy, które były wysyłane w przeszłości. Co powinno się wysyłać? Zawsze powinno się wysyłać najlepszy film, a nie te, które nam się wydaje, że mają szansę ze względu na ważny temat czy popularność danego twórcy. To nie powinna być próba dostosowania się do Akademii i rozkminianie, co im może podejść. Nie lubię kalkulacji, nie ważne jakie by to było gremium, powinno wybrać najlepszy film. Ale uważam, że i tak z widzem zostaną te filmy, które pokocha i które są dla niego ważne. Gdy wracasz do jakiegoś filmu, to nie dlatego, że dostał jakąś nagrodę. Sława na pewno jest fajna i otrzymanie nominacji do Oscara musi być fantastycznym uczuciem, ale to i tak drugorzędne.

M.K.: Pierwotny scenariusz "Ataku paniki" umiejscawiał akcję w Neapolu i opowiadał w dużej mierze zupełnie inne historie. Co konkretnie wyleciało, a co zostało?

P.M.: Mieliśmy historię nielegalnego imigranta, który dostał się do Neapolu z Afryki – ten wątek pierwotnie kończył opowieść. Był Oscar, który dostawał zawału na Wezuwiuszu (a nie w samolocie), był też wątek relacji ojca z synem, którzy brali udział we włoskiej wersji programu "Wybacz mi" – ojciec zaprosił syna do programu, żeby prosić o wybaczenia za to, że był beznadziejnym ojcem. Limuzyna, którą jechali na wspólną kolację (co było nagrodą w programie) utknęła w korku ze względu na kryzys śmieciowy i tam się okazywało, że ich relacja się rozpada. Pojawiał się również młody Hiszpan, który przyjechał do swojego kumpla i razem brali udział w zamieszkach. Film otwierał dialog dwóch śmieciarzy o kosmosie, o "Pikniku na skraju drogi". Jechali do śmietniska, które jak się okazywało nie przyjmuje już więcej śmieci.
 
To był zupełnie inny film. Zachowaliśmy z niego to, co czuliśmy, że najbardziej w nas rezonuje i co mamy szansę przenieść na polski grunt. Historie Miłosza i Moniki bardzo łatwo dały się przepisać. Całą resztę wypieprzyliśmy, nie dało się tego wykorzystać. Jeszcze jakiś czas próbowaliśmy zachować tę historię telewizyjną, ale jej też w końcu musiałem się pozbyć. W międzyczasie powstawało jeszcze kilka innych historii. To był długi proces tworzenia.

M.K.: Co się z tymi historiami teraz stanie? Nie macie zamiaru tego jakoś wykorzystać?

P.M.: Niektóre historie trzeba pochować, to normalny proces w wymyślaniu, masz ileś pomysłów i niektóre przepadną, niektóre zostaną. Często są też takie, które czekają na moment ujścia w tej albo w innej formie.

M.K.: A nie myśleliście , żeby ten pierwotny scenariusz jakoś wydać, udostępnić?

B.K.: To by nie było głupie, żeby zebrać te wyrzucone historie i zaproponować je Włochom. Moglibyśmy sprzedać im rozpisany już pomysł, żeby sami mogli go zrobić.

P.M.: Ja tego już bym nie chciał robić, czuję że zbyt dużo czasu minęło. Jestem już gdzieś indziej w swojej głowie, nie chciałbym tam wracać, to już było. Pomysły mają swoją żywotność.

M.K.: Plakat "Ataku paniki" jest silnie nastawiony na pokazanie obsady, ma przede wszystkim ściągnąć do kin jak najwięcej ludzi. Na spotkaniu wspomnieliście o jakiejś alternatywnej jego wersji  – będzie ona dostępna?

P.M.: Tak, chętnie ją udostępnimy. Ten plakat jest fantastyczny, ale gdybyśmy nim promowali film, poszłoby na to jakieś 10 tysięcy osób. Nie nadaje się do promocji w kinach, bardziej by powiesić sobie na ścianie.

M.K.: Bartek – "Bodo", serial w którym zagrałeś Adolfa Dymszę, bardzo nie spodobał się krytyce, zwłaszcza jego późniejsza kinowa zbitka. Jak oceniasz dziś ten projekt?

B.K.: Nie widziałem wersji kinowej. Jestem bardzo zadowolony, że dostałem taką rolę, bo od dziecka jestem ogromnym fanem Adolfa Dymszy, wychowywałem się na tym. Dla mnie dostanie tej roli, zmierzenie się z takim gościem, było spełnieniem marzeń. Przygodę w "Bodo" bardzo dobrze przeżyłem. To była chyba pierwsza większa rola, jaką dostałem.

M.K.: Niedawno rozmawiałem z Krzysztofem Langiem i ze względu na jego ostatni film, "Ach śpij kochanie", zapytałem o stosunek do kina 20-lecia międzywojennego. Powiedział, że samą piosenkę bardzo lubi, ale filmy tamtego okresu uznaje za badziewie.

B.K.: Ja uważam, że to częstokroć było kino na znacznie wyższym poziomie, z o wiele bogatszym gustem, lepszym poczuciem humoru i przyjemniejsze w odbiorze niż współczesne polskie komedie.

M.K.: A nie masz wrażenia, że tam też występował powielający się schemat, ograniczona pula aktorów i pewna taśmowość produkcji?

B.K.: Nie mam takiego wrażenia.

P.M.: Ja o przedwojennym kinie nie wiem prawie nic. Zwłaszcza o polskim kinie tamtych czasów.

M.K.: Szykujecie jakieś kolejne projekty? Może znów coś wspólnie?

P.M.: Mamy parę projektów, będziemy rozwijać adaptację "Lubiewa" Michała Witkowskiego, jeden serial też teraz piszemy. I jest bardzo duża szansa, że Bartek w czymś zagra, bo lubię z nim pracować. Dobrze się na niego patrzy na ekranie. Mieliśmy zajebisty zespół przy "Ataku..." i jest spora szansa, że wiele z tych osób gdzieś tam jeszcze się pojawi. Fajnie jest mieć swoją ekipę.
Za możliwość ponownego zobaczenia "Ataku paniki" oraz porozmawiania z jego twórcami dziękuję kinu Muza w Poznaniu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Do czego pijesz? - wywiad z WuWuniem

Z Marcinem Sprusińskim, znanym szerzej jako WuWunio, rozmawiam po kinowej premierze jego filmu " Potwór z Doliny Trzech Spawów ". Maciej Karwowski: Inaczej niż w przypadku poprzedniego filmu, premierę " Potwora... " zorganizowaliście w kinie. Informując na Facebooku o wyprzedanych biletach wspomniałeś, że przed Luną były kina, które Wam odmówiły.   Które konkretnie? Marcin Sprusiński: Chciałem się dogadać z dużymi sieciami, żeby w każdym mieście w Polsce film ten poleciał raz, na przykład w czwartek o 18:00. Bez zysku dla mnie – po prostu by ludzie w różnych miejscach kraju mogli zobaczyć to na dużym ekranie. Ale jak usłyszeli, że to jakiś film z Bonusem BGC i resztą - odmówili. Nie chciałbym raczej wymieniać nazw, bo możliwe, że kiedyś będę do nich uderzać z jakimś innym filmem. A kino Luna powiedziało, że nie interesuje ich co będziemy puszczać. I na pewno są zadowoleni, bo bilety sprzedały się w dwie godziny. M.K.: Widziałem, jak dziewczyny

NA WSZYSTKIE PIŁY NIE MAM SIŁY - omówienie serii "Piła" (2004-2010)

Gdy w 2004 roku na ekrany kin trafiła " Piła " Jamesa Wana, nikt się nie spodziewał, że film ten da początek legendarnej dziś już serii, przynosząc wytwórni Liosgate ponad 800 milionów dolarów zysku, a jej reżyserowi nada miano nowego króla horroru. Z okazji premiery najnowszej części cyklu – " Piła: Dziedzictwo " postanowiłem przyjrzeć się każdej odsłonie i pokrótce opowiedzieć Wam, czy warto się z nimi zapoznać. Piła (2004) reżyseria: James Wan, scenariusz: Leigh Whannell, James Wan Pierwsza wersja scenariusza " Piły " powstała już w 2001 roku, a sam gotowy film trafić miał pierwotnie wyłącznie na kasety VHS. Zyskał on jednak na tyle przychylne opinie, że otrzymał dystrybucję kinową, a już wkrótce zielone światło dla realizacji sequela. Wszystko zaczyna się w tajemniczej obskurnej łazience, w której budzi się dwójka nieznających się mężczyzn. Nie wiedzą nic o sobie, o tym miejscu, ani o powodzie, dla którego tam trafili. Jedyne, co

ANATOMIA PRAWDY – wywiad z Sebastianem Fabijańskim

Z Sebastianem Fabijańskim rozmawiam wespół z moim niezastąpionym kompanem Jakubem Zawodniakiem podczas 46. Ińskiego Lata Filmowego, tuż po przedpremierowym pokazie Mowy ptaków Xawerego Żuławskiego. Jakub Zawodniak: Chcieliśmy zacząć od tego, że jesteśmy pod wrażeniem amplitudy uczuć, jaką zaprezentowałeś na spotkaniu po filmie. Zwłaszcza że gdy dołączyłeś do Xawerego, wydawałeś się zblazowany, znudzony. Sebastian Fabijański: Chwilę wcześniej spałem w samochodzie. Robimy z Mową ptak ó w sporą tras ę – Warszawa, Zwierzyniec, Gdań sk, I ńsko i zaraz jedziemy dalej, a wszystko w przeciągu w zasadzie półtora dnia. To nie jest wi ęc jakaś nonszalancja, po prostu naprawdę mnie rozłożyło. Takie spotkania nas też kosztują, zawsze jestem wymęczony, bo ludzie oczekują dużo atencji, a to wymaga wysiłku szczególnie ode mnie. A ja jakoś z natury duszą towarzystwa nie jestem. Maciej Karwowski: Ale w kt ó rymś momencie się uruchomiłeś ! To pewnie przez jakieś pytanie. Ono uruch