Z Szymonem Siwcem, bohaterem filmu
"Amerykański sen",
rozmawiam po specjalnym pokazie "Najlepszych
polskich 30'" w kinie Muza w Poznaniu.
M.K.: Mieliśmy okazję
już raz rozmawiać, nieco ponad pół roku temu, podczas festiwalu w Ińsku.
Wasz film posiadał już wtedy przebieg festiwalowy, ale planów na szerszą kinową
dystrybucję nie było jeszcze wcale – teraz "Amerykański sen" można obejrzeć razem z "Najpiękniejszymi fajerwerkami ever"
oraz "60 kilo niczego" w wielu
miastach Polski, docieracie do coraz większej publiczności. Co się w Twoim
życiu zmieniło dzięki temu filmowi? Co Ci dał udział w dokumencie Marka
Skrzecza?
SZ.S.: Nie spodziewałem się aż tak dobrego odbioru i
fakt, że nasz film jest w dystrybucji kinowej jest dla mnie kompletną
abstrakcją. Dokument ten dał mi najlepszą przygodę w życiu, którą zapamiętam na
zawsze! Obrócił moje życie o 180 stopni. Wiele zawdzięczam Markowi, bardzo mnie
wspierał, gdy miałem ciężko. To śmieszne, jak jedna losowa rzecz potrafi
zmienić życie.
M.K.: Co się konkretnie zmieniło? Jakie masz
dziś relacje z Markiem?
SZ.S.: Zmieniło mi się podejście do życia, na wiele
spraw patrzę inaczej. Z Markiem mam bardzo dobry kontakt, często ze sobą
rozmawiamy i wiem, że jakbym miał jakiś problem śmiało mogę do niego uderzać.
M.K.: Zarobiłeś coś na udziale w tym
filmie? Otrzymujesz honorarium za pokazy?
SZ.S.:
Tak, ale nie były to duże pieniążki. Z pokazami bywa różnie,
przeważnie tak. Pracuję w weekendy, więc takie spotkania są dodatkiem do
wypłaty. A przy okazji robię to, co lubię, więc to podwójny profit.
M.K.: W Radiu Opole powiedziałeś, że "Amerykański
sen" początkowo miał podejmować inny temat. Jaki?
SZ.S.:
Naszej grupy podwórkowego wrestlingu. Grupa się rozpadła, a ja dalej chciałem w
to brnąć, więc Marek stwierdził, że przyłączy się do mnie z kamerą i zobaczy,
jak to się potoczy.
M.K.: Czyli za bardzo nie
odbiegliście od pierwotnych planów. Finalnie mieliście naprawdę sporo
materiału. Żałujesz, że coś się nie pojawiło w ostatecznej wersji filmu?
SZ.S.: Była taka scena,
w której biliśmy się płonącymi deskami. Nie wiedzieć czemu nie trafiła do filmu
(śmiech). Była to jedna z najbardziej popieprzonych rzeczy, jaka nam wpadła do
głowy. Marek nie wiedział o tym, że chcemy takie wariactwo zrobić – podczas
normalnego nagrywania powiedzieliśmy, że mamy dla niego prezent, po czym wyciągnęliśmy
deski i benzynę. Wszystko jeszcze podkręcał Marcin, który wtedy zaczął ćwiczyć MMA
i był przez to cały czas nabuzowany.
M.K.: Masz te
materiały? Nie było pomysłu, żeby to jeszcze jakoś wykorzystać? Może wydać DVD,
gdzie dorzucilibyście je w formie dodatków?
SZ.S.: Nie, ale myślę, że Marek je jeszcze posiada.
Nigdy nie myśleliśmy o ich udostępnieniu. Może kiedyś.
M.K.: "Amerykański sen" utrzymany jest w
bardzo komediowym duchu. Ciebie też bawi? Nie miałeś nigdy poczucia, że w jakiś
sposób Cię wyśmiewa?
SZ.S.:
Nigdy w życiu. Ci, co mnie znają, wiedzą że mam wielki dystans do siebie. Nawet
w filmie widać ten dystans i nasze poczucie humoru. Zależało nam na tym, żeby
taka akurat była konwencja. Niektóre sceny mnie bawią do dzisiaj – na przykład,
jak jesteśmy w Macu i zbieramy hajs – ta przepiękna riposta Marcinka!
M.K.: Kurs wrestlingowy,
który odbywasz w filmie, wygląda dość zabawnie. Jak go oceniasz z perspektywy
czasu? Dużo Ci dał? I czy paluszki rybne z frytkami to dobra dieta dla
sportowców?
SZ.S.: Przez tydzień tam nauczyłem
się bardzo wiele rzeczy, było dużo treningów. Dla grubasa takiego jak ja 3-godzinne
treningi były mordownią. Co do jedzonka, to było niezbyt zdrowe, ale po takich
treningach to ci wszystko jedno (śmiech). Nie jestem człowiekiem, który trzyma
dietę, chociaż ostatnimi czasy zacząłem się zdrowo odżywiać, co nawet dla mnie jest
szokiem. Miejmy nadzieję, że zrzucę kilka kilosów.
M.K.: Gdy rozmawialiśmy w Ińsku,
powiedziałeś o wrestlingu "to, że to jest udawane, nie za bardzo mi się
podoba". Czy oznacza to, że nie wiążesz już z tym przyszłości? Co z
pomysłem na aktorstwo? Mówiłeś nam [redakcji gazety festiwalowej "Ińskie Point"] wtedy, że masz wziąć
udział w jakimś projekcie fabularnym – co z tego wyszło? I czy pojawiły się
jakieś inne propozycje?
SZ.S.: Wrestling jest świetnym hobby, ale
ze względów zdrowotnych będę musiał na chwilę spauzować. Oczywiście są pewne
rzeczy, które mi się w nim nie podobają, ale to normalna rzecz, że nie wszystko
zawsze każdemu pasuje. Co do tamtej propozycji, to wszystko
skończyło się na rozmowach. Żadnych innych nie dostałem. Jedynie Marek
wspominał o jakiejś fabule, ale póki co wszystko jest w fazie pomysłów. Po
zobaczeniu filmu kilka bliskich mi osób mówiło, bym może spróbował sił w
aktorstwie. Szczerze mówiąc, czemu nie?
M.K.:
Wspominałeś, że swoje wrestlingowe wyczyny wstawialiście na Youtube'a. Może
warto by właśnie tam spróbować? Wnioskując po "Amerykańskim śnie", masz z kolegami komediowe zacięcie, więc
może byście weszli z tym do internetu? Podstawy tworzenia filmu już znasz.
SZ.S.: Kiedyś myślałem, by zostać stand-uperem. Ale
nigdy jakoś nie pojechałem na open mic,
to chyba kwestia lenistwa. A mogłoby wyjść z tego coś fajnego.
M.K.: Warto się przekonać. Jesteś w
najlepszym wieku do próbowania nowych rzeczy. Rozumiem, że póki co nie masz
pewności, co będziesz robił po szkole?
SZ.S.: Nie mam zielonego pojęcia.
M.K.: Głuchołazy zamieszkuje 13
tysięcy ludzi. Jesteś tam rozpoznawalny?
SZ.S.: Tak, ale wielu ludzi znam od zawsze.
M.K.: Z Głuchołazów pochodzą m.in.
Michał Bajor czy Andrzej Sośnierz. Masz ambicje, by stać się kolejnym ważnym
przedstawicielem swojego miasta?
SZ.S.: Nigdy nie miałem parcia na to, żeby być
popularnym, ale jeżeli byłaby szansa jakoś zaistnieć, to z dumą bym promował Głuchołazy!
To piękne miasto. Choć tylko dla turystów.
M.K.: Tylko dla turystów?
SZ.S.: Dla turystów miasto jest idealne ze względu na
górski klimat. A jak masz to na co dzień, to chcesz się stąd jak najszybciej
wyrwać. Za mało perspektyw.
M.K.: Jak wygląda kultura takich
miejscowości? Co robicie w czasie wolnym? I w ramach jakiego festynu odbywał
się ten pokaz wrestlingowy z filmu?
SZ.S.:
Pijemy alkohol (śmiech). Nie ma dużo opcji, czasem jeździmy na basen albo do
kina, ale przeważnie to nic nie robimy. A ten pokaz to było MZW w Smolcu. Że to niedaleko Wrocławia,
postanowiliśmy tam pojechać. Dałem znać Markowi i pojechaliśmy razem.
M.K.: Byłem na stronie Waszego kina, macie
skromny repertuar. Na czym ciekawym ostatnio byłeś?
SZ.S.:
Na filmie "Amerykański
Sen", nie wiem czy kojarzysz (śmiech).
Za możliwość zobaczenia "Najlepszych polskich 30'" oraz rozmowę z twórcami dziękuję kinu Muza w Poznaniu.
Komentarze
Prześlij komentarz