Pośród popularnych polskich
dystrybutorów istnieje mała, jeszcze nikomu nieznana firma Wistech Media.
Zajmuje się sprowadzaniem do naszego kraju głównie horrorów (odstępstwem są
trzy dramaty - "Tłumacz", "Burn, burn, burn" oraz dopiero
zapowiadany "Touched with Fire"). Co ciekawe, ich filmy z rzadka
zobaczyć można w regularnej dystrybucji kinowej - spośród horrorów stało się
tak jedynie z "Dark was the night", "Bone Tomahowk" oraz
aktualnie interesującym nas najsilniej "The Possession Experiment".
Pozostałe tytuły łączną dwie cechy - są one wyświetlane wyłącznie w ramach
maratonów w sieci Helios czy Cinema3D, a co ważniejsze - odznaczają się
zadziwiająco niską jakością - artystyczną, jak i techniczną - kojarzoną raczej
z marketowymi grzebadłami z tanimi filmami. Miałem okazję obejrzeć aż 10 filmów
z nich skromnej oferty i z przerażeniem muszę stwierdzić, że "The
Possession Experiment" jest spośród nich absolutnie najgorszy.
Ile już powstało filmów poruszających
temat egzorcyzmów, naprawdę trudno zliczyć. A ile nakręcono tych powszechnie
uznawanych za dobre? Czy ktokolwiek byłby w stanie wymienić więcej niż,
powiedzmy, pięć? Ewidentnie jest to temat, do którego trudno podejść w sposób
odkrywczy i problemem wśród twórców jest przedstawienie tego zagadnienia bez
korzystania z okropnie wytartych już klisz. Paradoksalnie, film Scotta B.
Hansena na samym początku zdaje się podejmować ten trud, bowiem punktem wyjścia
dla całej akcji jest plan głównego bohatera, by dać się opętać w kontrolowanych
warunkach. Brzmi nietypowo, prawda? I rzeczywiście tak jest, szkoda tylko, że sięgając po oryginalność, twórcy wyciągnęli koncept z
worka z głupimi pomysłami. Zabrzmi on jeszcze bardziej niedorzecznie, gdy przyjrzymy
się, w jaki sposób protagonista i jego dwójka znajomych zabrali się za
realizację; jak bardzo lekkomyślnie działali i jak wręcz sami się prosili o zgubę.
Zwłaszcza, że całe zamieszanie powstało nie na suto zakrapianej alkoholem
balandze i nie miało służyć szczeniackim przechwałkom przed kolegami - postaci Chrisa Minora przyświecały inne cele - uwaga,
uwaga - zaliczenie przedmiotu w szkole. Wspierany przez akcję crowdfundingową i
nieuzbrojonych w żadne zaplecze intelektualne znajomych, podjął się tego
niebezpiecznego zadania, mimo życia w rzeczywistości, w której to egzorcyzmy
zdają się być czymś potwierdzonym naukowo.
Ale to nie czyny bohaterów stanowią
największą bolączkę "The Possesion Experiment" (choć czym dalej, tym
silniej idiotyzm ich działań zdumiewa i irytuje), a wykonanie całości. Film ten
wygląda na całkowicie amatorski, niczym nagrany przez grupę
studentów-zapaleńców. Pięć lat temu. Jakość samego nagrania pozostawia wiele do
życzenia, do tego zostaje ono oszpecone fatalnymi efektami specjalnymi i
niezdarnie nałożoną korektą barwną. Montaż jest chaotyczny, a zupełnie
nieuzasadnione wstawki found-footage wywołują u widza niemałą dezorientację,
narosłą już od niezdecydowanej reżyserii.
To, co mogło początkowo wydać się
obiecującym pomysłem, szybko przerodziło się w żenujący festiwal oklepanych
motywów i niekończącej się nudy. Bałagan wśród wątków z melodramatycznym
twistem prowadzi do najoczywistszego z zakończeń, zostawiając widza z potężnym
filmowym kacem. Zadziwiającym i oburzającym jest fakt, że w Polsce proponuje
nam się tak odstręczające od gatunku badziewia, podczas gdy zagranicą w
ostatnim czasie spotkać dobrych horrorów można coraz więcej. Jesteśmy
najwidoczniej skazani na pozyskiwanie ich na wpół legalnymi sposobami i
oczekiwanie na lepsze czasy.
1/10
1/10
Nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuń