Przejdź do głównej zawartości

Podążać za emocjami - wywiad z Arturem Wierzbickim


Z Arturem Wierzbickim, reżyserem filmu "Marzenie Wrestlera", rozmawiam w Świetlicy Centrum Kultury Zamek podczas festiwalu Off Cinema.

Maciej Karwowski: Oglądając "Marzenie wrestlera", znając wcześniej "Amerykański sen" Marka Skrzecza, miałem wrażenie, że Twój film to spin-off. Czy kręcąc go, mieliście świadomość powstawania tamtego?

Artur Wierzbicki: Dowiedzieliśmy się w trakcie zdjęć. Spotkaliśmy tę ekipę podczas pierwszej imprezy plenerowej, jaką pokazujemy – w Solcu. Bohater mojego filmu, Marcin, chciał mieć rozgłos, dlatego wziął udział w obu produkcjach. Może trochę nie dopilnowałem tego, by mieć go na wyłączność. Myślę, że wyszło to trochę ze szkodą dla mojego projektu. To dwa osobne filmy, ale w jakiś sposób się uzupełniają. Zbieżność niesamowita.

MK: Ciekawa sprawa, że w tak małych miejscowościach, u ludzi, którzy nie są znani, pojawiły się jednocześnie dwie ekipy filmowe.

AW: Wiem, że Marek Skrzecz ze swoim bohaterem, Szymonem Siwcem, już wcześniej współpracował, robił jakiś teledysk.

MK: No właśnie, Marek trafił na temat oraz na Szymona poprzez teledysk, jaki z nim wcześniej realizował. A jak Ty dowiedziałeś się o Marcinie? Skąd pomysł na zajęcie się wrestlingiem?

AW: Z artykułu w prasie. Był tam przedstawiony jako Bułecka, w stroju góralskim, z włosami do pasa. I była też wzmianka, że jest doktorantem Politechniki Wrocławskiej, gdzie prowadzi zajęcia. Ten kontrast od razu wydał mi się fascynujący, dychotomia tych dwóch skrajnie różnych światów. Odłożyłem to do mojej szuflady pomysłów i powróciłem do niego po skończeniu poprzedniego filmu, "Ze wsi Grunwald". Trenował wtedy w Rzeszowie, w federacji DDR Wrestling (Do or Die Wrestling), którą założył pewien Amerykanin mieszkający w Polsce. Trafiłem z kamerą na trening i byliśmy również na gali. Marcinowi nie do końcu z nim było po drodze. Wkrótce postanowił założyć własną federację wrestlingu, gdzie zaczął z nim trenować Szymon Siwiec. Wówczas aktywnie włączyłem się do pracy nad filmem. Wtedy też akurat pojawiła się w jego życiu Ania, a brakowało nam właśnie takiego aspektu. Poza samym kontrastem, szukałem tej drugiej, dającej pogłębienie tematu, płaszczyzny.


MK: Jak Marcin podszedł do pomysłu filmowania jego życia, nie tylko tego sportowego? Myślałem, że skoro ci zawodnicy funkcjonują w branży na zasadzie wykreowanej postaci, to raczej nie chcą ujawniać informacji o życiu prywatnym. Tymczasem Ty wchodzisz w dość intymne sfery jego życia ­– to już nie tylko praca na uniwersytecie, ale przede wszystkim związek w dość niełatwym momencie.

AW: Jak go poznałem nie miał dziewczyny, a gdy się pojawiła od razu mu zapowiedziałem, że chcę, żeby ich relacja znalazła się w filmie. Widziałem ich nastawienie, wiedziałem o jej wątpliwościach co do tego sportu. Czułem, że to może pójść w różne strony.

MK: A jak potraktowali to, co później zobaczyli? Blokowali jakieś Wasze decyzje? Ta dziewczyna wydawała się bardzo sceptyczna, więc może przerzuciło się to na film?

AW: Nie pozwalała za blisko do siebie dotrzeć. Ich skomplikowane relacje generowały problemy realizacyjne – oni wielokrotnie się rozstawali i schodzili. Marcin wielokrotnie przekładał datę ślubu, a to otwierało w Ani mnóstwo wątpliwości dotyczących wspólnego, przyszłego życia. Pod koniec zdjęć rozstali się i ona powiedziała, że nie chce już uczestniczyć w filmie. Całe szczęście pojawiła się na tej ostatniej gali, już po wycofaniu się. Udało nam się zarejestrować tam sygnały, które świadczyły o ostatecznym zerwaniu. Potem jeszcze wrócili do siebie, ale ona do filmu już nie wróciła.

MK: Czyli są nadal razem?

AW: Niestety nie. Ale na moment zakończenia zdjęć byli. Pokazałem im gotowy materiał, planowali wtedy ponownie ślub, miał się odbyć chyba dwa miesiące później. Byli zachwyceni filmem, wzruszyli się i cieszyli, że wszystko dobrze się skończyło. Zakończenie powstało akurat takie, bo na tamten moment tak to wyglądało. Niestety później już definitywnie się rozstali. Przed wczorajszym pokazem rozmawiałem z Marcinem i na jego prośbę podczas Q&A ogłosiłem, że jest teraz wolny i szuka kobiety. (śmiech)

MK: Dla Szymona Siwca udział w "Amerykańskim śnie" był wielką przygodą, dobrą zabawą i wzbogacającym doświadczeniem. Co udział w "Marzeniu wrestlera" dał Marcinowi Michalskiemu?

AW: Na pewno ten czas był dla Marcina, jak i dla mnie także wzbogacającym i ciekawym doświadczeniem. Udało nam się zbudować bardzo dobrą i szczerą relację. Powiedział mi kiedyś, że nikomu innemu nie pozwoliłby na realizację filmu o sobie. Myślę, że na pewno zyskał we mnie przyjaciela. Poza tym, przystępując do realizacji, miałem nadzieję, że ten film pomoże zrozumieć bohaterom swoją miłość. I tak było. Podczas prezentacji ostatecznej układki filmu wspominali mi o tym i cieszyli się na swój ślub.  Stało się niestety inaczej. Życie toczyło się dalej i dopisało inny scenariusz.

MK: Czym Marcin się teraz zajmuje? Ma jeszcze coś wspólnego z wrestlingiem?

AW: Marcin teraz zajmuje się przede wszystkim swoim biznesem. Projektuje instalacje fotowoltaiczne i prowadzi szkolenia w tej dziedzinie. Wrestlingiem już się nie zajmuje, z wielu powodów.


MK: Jak było z tonacją filmu? To w gruncie rzeczy pełnokrwisty dramat, czuć tragizm bohatera, ale jednocześnie pełno tam humoru.

AW: Od początku mieliśmy założenie, żeby wrestling pokazywać z pewną ironią. Szczerze rozmawiałem ze swoimi bohaterami, że tak to widzę. Postać Marcina, Jędruś Bułecka, też jest celowo przerysowana. Ale ta ironia jest ciepła, wydaje mi się, że nie przekraczam granicy. A sferę życia prywatnego obserwuję jak najbardziej poważnie. Te płaszczyzny potem się ze sobą przenikają i pod koniec filmu nie ma już miejsca na ironię.

MK: A ta scena, gdzie siedzą w knajpie i w planie ogólnym widzimy napisy na oknie lokalu "Pierogi za pół ceny" itp.? Jest w tym jakaś ironia. 

AW: Niektórymi ujęciami czy chwytami montażowymi starałem się powiedzieć o jego kłopotach finansowych. W innej, nocnej scenie w knajpie, bohater mówi  wprost, że oszczędza na wakacje. Ten wątek też jest ważny, bo on inwestował swoje środki, a z wrestlingu nie miał żadnych dochodów.

MK: Przy "Amerykańskim śnie" zastanawiała mnie kwestia naśmiewania się z bohaterów. Zapytałem potem o to samego Szymona, a on zdecydowanie zaprzeczył. Ta myśl powróciła tutaj – czyżby ludzie z małym miast mieli do siebie wielki dystans?

AW: Możliwe, ale Marcin nie jest z małego miasta, jest z Wrocławia. (śmiech)

MK: Ale wszystko rozgrywa się w społeczności małomiasteczkowej! (śmiech)

AW: Szczerze rozmawiałem z bohaterami o konwencji filmu. I nie mają najmniejszego problemu z jego odbiorem. Od początku obawiałem się właśnie tego; mogło wyjść różnie, ale podczas realizacji mocno dbaliśmy o to, żeby tej cienkiej granicy nie przekroczyć.

MK: Twój wcześniejszy film, "Ze wsi Grunwald", też ma małomiasteczkowy klimat – opowiada o prostych ludziach robiących rzeczy, które ze względu na swój kontekst wyglądają komicznie.

AW: Tu jest mniej tej prowincji pokazanej, ale to wspólna cecha, to prawda. Z tych drobnych obserwacji  tzw. Polski B staram się budować obraz ludzi rozczarowanych rzeczywistością.

MK: Czy jest to jakiś klucz Twojej twórczości?

AW: Nie, staram się każdy film realizować Inaczej, opowiadać o czymś innym. Nie myślę, żeby coś zrobić pod publiczkę, na przykład formatować się festiwalowo. Robię rzeczy, które lubię, które mi się podobają. I raczej długo je realizuję, muszę wejść w świat, poznać takich ludzi, z którymi chcę spędzić czas. Więc nie, nie widzę w tym żadnego klucza. W "Marzeniu wrestlera" jest trochę prowincji, ale to po to, żeby pokazać siermiężność polskiego wrestlingu, do tego zestawioną z doktorantem akademickim buduje szczególny kontrast tych dwóch światów.


MK: Jak długo trwały zdjęcia?

AW: Marcina poznałem w 2012 roku, wtedy też odbyły się pierwsze zdjęcia. Na dobre zaczęliśmy w 2013 i kręciliśmy 3 lata. Ale dni zdjęciowych w tym długim okresie było około 40, były mocno rozstrzelone w czasie. Też te gale nie odbywają się za często, mieliśmy również, na początku naszej pracy, utrudniony dostęp do sfery prywatnej, więc to się przedłużało. Samo staranie się o finansowanie też było czasochłonne, bo na początku nasz projekt został odrzucony. Po poprawkach staraliśmy się ponownie.

MK: Jakie to były poprawki?

AW: Nic szczególnego. Po prostu w tamtym czasie dofinasowanie zdobyły, w odczuciu komisji, lepsze projekty. Za kolejnym podejściem staraliśmy się pokazać jeszcze ciekawsze materiały, pogłębić portret bohatera i udało się.

MK: To, co mi się mocno rzuciło w oczy w Twoim filmie to... plereza. Po zmianach we fryzurach Marcina widać, że postawiliście bardziej na dramaturgię niż na continuity. Że sceny nie są poskładane chronologicznie. 

AW: Myślę, że w dokumencie to nie jest istotne, tu podąża się za emocjami, za treścią. Inaczej by było przy fabule. Ale taki problem podczas realizacji pojawił się rzeczywiście. Miałem kilka razy rozmowę z Marcinem, że powinien mnie uprzedzać o takich rzeczach. (śmiech) To też wynikało z tych sporych przerw w realizacji.

MK: Mnie to na moment mocno wybiło. Wolę nie odczuwać tego, że przedstawiane wydarzenia są w jakiś sposób poprzestawiane, by emocjonalnie zagrały.

AW: Pierwszy raz mam taki sygnał. Ale też nie miałem wiele takich rozmów, film na razie nie krąży na wielu festiwalach, tak że trudno mi stwierdzić, czy więcej osób ma z tym problem. Ja nie uważam tego za jakiś kłopot czy mankament. Narracja w dokumencie musi się opierać na poruszeniu myślowym i emocjonalnym. Tego się trzymaliśmy.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Do czego pijesz? - wywiad z WuWuniem

Z Marcinem Sprusińskim, znanym szerzej jako WuWunio, rozmawiam po kinowej premierze jego filmu " Potwór z Doliny Trzech Spawów ". Maciej Karwowski: Inaczej niż w przypadku poprzedniego filmu, premierę " Potwora... " zorganizowaliście w kinie. Informując na Facebooku o wyprzedanych biletach wspomniałeś, że przed Luną były kina, które Wam odmówiły.   Które konkretnie? Marcin Sprusiński: Chciałem się dogadać z dużymi sieciami, żeby w każdym mieście w Polsce film ten poleciał raz, na przykład w czwartek o 18:00. Bez zysku dla mnie – po prostu by ludzie w różnych miejscach kraju mogli zobaczyć to na dużym ekranie. Ale jak usłyszeli, że to jakiś film z Bonusem BGC i resztą - odmówili. Nie chciałbym raczej wymieniać nazw, bo możliwe, że kiedyś będę do nich uderzać z jakimś innym filmem. A kino Luna powiedziało, że nie interesuje ich co będziemy puszczać. I na pewno są zadowoleni, bo bilety sprzedały się w dwie godziny. M.K.: Widziałem, jak dziewczyny

NA WSZYSTKIE PIŁY NIE MAM SIŁY - omówienie serii "Piła" (2004-2010)

Gdy w 2004 roku na ekrany kin trafiła " Piła " Jamesa Wana, nikt się nie spodziewał, że film ten da początek legendarnej dziś już serii, przynosząc wytwórni Liosgate ponad 800 milionów dolarów zysku, a jej reżyserowi nada miano nowego króla horroru. Z okazji premiery najnowszej części cyklu – " Piła: Dziedzictwo " postanowiłem przyjrzeć się każdej odsłonie i pokrótce opowiedzieć Wam, czy warto się z nimi zapoznać. Piła (2004) reżyseria: James Wan, scenariusz: Leigh Whannell, James Wan Pierwsza wersja scenariusza " Piły " powstała już w 2001 roku, a sam gotowy film trafić miał pierwotnie wyłącznie na kasety VHS. Zyskał on jednak na tyle przychylne opinie, że otrzymał dystrybucję kinową, a już wkrótce zielone światło dla realizacji sequela. Wszystko zaczyna się w tajemniczej obskurnej łazience, w której budzi się dwójka nieznających się mężczyzn. Nie wiedzą nic o sobie, o tym miejscu, ani o powodzie, dla którego tam trafili. Jedyne, co

ANATOMIA PRAWDY – wywiad z Sebastianem Fabijańskim

Z Sebastianem Fabijańskim rozmawiam wespół z moim niezastąpionym kompanem Jakubem Zawodniakiem podczas 46. Ińskiego Lata Filmowego, tuż po przedpremierowym pokazie Mowy ptaków Xawerego Żuławskiego. Jakub Zawodniak: Chcieliśmy zacząć od tego, że jesteśmy pod wrażeniem amplitudy uczuć, jaką zaprezentowałeś na spotkaniu po filmie. Zwłaszcza że gdy dołączyłeś do Xawerego, wydawałeś się zblazowany, znudzony. Sebastian Fabijański: Chwilę wcześniej spałem w samochodzie. Robimy z Mową ptak ó w sporą tras ę – Warszawa, Zwierzyniec, Gdań sk, I ńsko i zaraz jedziemy dalej, a wszystko w przeciągu w zasadzie półtora dnia. To nie jest wi ęc jakaś nonszalancja, po prostu naprawdę mnie rozłożyło. Takie spotkania nas też kosztują, zawsze jestem wymęczony, bo ludzie oczekują dużo atencji, a to wymaga wysiłku szczególnie ode mnie. A ja jakoś z natury duszą towarzystwa nie jestem. Maciej Karwowski: Ale w kt ó rymś momencie się uruchomiłeś ! To pewnie przez jakieś pytanie. Ono uruch