Jaki był Wasz
pierwszy horror w życiu? Który film jako pierwszy wywołał w Was strach? Co
kształtowało poczucie przerażenia i nie dawało spać przez niejedną noc? W moim
przypadku, tuż obok pierwszego "Parku
jurajskiego", była to "Gęsia skórka".
Wręcz
uwielbiałem ten serial. Na każdy odcinek czekałem z niecierpliwością i praktycznie
każdy dostarczał mi potężnej dawki rozrywki podszytej strachem. Złowroga
marionetka Slappy, aparat ściągający na fotografowane osoby śmierć,
rozrastająca się w zastraszającym tempie maź zwana krwią potwora czy upiorna
maska halloweenowa, której nie sposób ściągnąć na długo gościły w słowniku
mojego przerażenia i to dzięki nim zapałałem nieopisaną sympatią do horroru. Po
serialu sięgnąłem po jego pierwowzór, książki autorstwa R.L. Stine'a. Niestety
w Polsce twórczość tego pisarza nie jest nazbyt rozpropagowana i z samej "Gęsiej skórki", serii na którą
składa się ponad 200 tytułów, w naszym kraju pojawiło się jedynie 8 opowiadań
zgrupowanych w 4 tomach. Całą tę miniaturową serię na przestrzeni lat nabyłem, uzupełniając
ją kilkoma zagranicznymi wydaniami oraz tomami z innej, powstałej kilka lat
wcześniej serii pt. "Ulica strachu".
Książki, tak jak odcinki serialu, miały lepsze i gorsze momenty, jednak na moją
sympatię dla każdego tworu sygnowanego inicjałami Stine'a to nie wpływało - i
do dziś nic się w tej materii nie zmieniło.
Któregoś razu
w filmowym grzebadle w jakimś supermarkecie natknąłem się na "Księgę strachu", skierowaną od
razu na rynek dvd pełnometrażówkę z 2007 roku, nakręconą na podstawie
opowiadania z innej stine'owskiej serii, "The Haunting Hour". Jej reżyserem został Alex Zamm, mający w
swoim dorobku takie perełki jak "Inspektor
Gadżet 2", "Dr Dolitlle 5"
czy "Cziłała z Beverly Hills 2".
Na domiar złego na odtwórczynię głównej roli wybrano disneyowską gwiazdkę, Emily
Osment. Nie było potrzeba niczego więcej by mieć uzasadnione wątpliwości co do
jakości finalnego produktu. Mimo wszystko skusiłem się na zakup i nie
pożałowałem - "Księga strachu"
to naprawdę zgrabny, młodzieżowy dreszczowiec, który zawiera w sobie wszystko
to, czego oczekuję od Stine'a - sympatyczny, subtelny humor, banalną acz
ciekawą historię, animatronicznie wykreowane potwory i uroczy klimacik, który opisać
nie sposób.
Wzmiankowany
film to nie jedyna (choć jedyna wydana w Polsce) pełnometrażowa ekranizacja -
już w 2001 na ekranach telewizorów zagościło "When Good Ghouls Go Bad", a w 2008 i 2014 dwa filmy z serii
"Mostly ghostly"; część trzecia jest już w produkcji. W tym
roku amerykański rynek dvd wzbogacił jeszcze "Monsterville: The Cabinet of Souls". "Gęsia skórka" to pierwszy
pełnometrażowy film na podstawie prozy Stine'a, który trafił do kin. Pierwszy
na podstawie najpopularniejszej w jego dorobku serii, serii którą polski czytelnik
i widz ma prawo znać.
Reżyserem
"Gęsiej skórki" jest Rob
Letterman, człowiek który odpowiadał do tej pory za całkiem udane "Rybki z ferajny", znacznie
gorszego "Szeregowca Dolota"
i nieznanej mi jakości "Potwory
kontra Obcy" oraz "Podróże
Guliwera". Scenariuszem zajął się natomiast Darren Lemke, którego
należy kojarzyć ze współtworzenia skryptów "Shreka Forever" i "Jacka
pogromcy olbrzymów". W głównych rolach ujrzymy tu Dylana Minnette'a,
Odeyę Rush, Ryana Lee i Jacka Blacka. Obecność tego ostatniego mocno mnie niepokoiła,
bowiem w każdym filmie z jego udziałem coś mnie w nim irytowało, a słyszałem
wcześniej, że miał tu być głównym bohaterem. Na całe szczęście jest postacią
drugoplanową, na czoło wysunął się Minnette, natomiast postać Blacka można by
określić mianem MacGuffina. Choć są nim w zasadzie rękopisy jego książek. Z
nimi wiąże się chytry zabieg, jakiego dopuścił się scenarzysta - oto, jak
stworzyć ekranizację tak naprawdę niczego nie ekranizując - wystarczy do filmu
wrzucić postać samego pisarza, z którego książek uciekają najpopularniejsi
antagoniści. Pisarzowi można nadać dowolny charakter, a i potwory w sumie uformować
wedle uznania - wszakże każdy ma tylko po jednej cesze; historia nie ma
większego znaczenia, niech dzieje się dużo, niech będzie nostalgicznie, a
zadanie zostanie wykonane. Taka właśnie jest "Gęsia skórka".
Stine w
każdym tomie tej serii operował dość podobnymi motywami, wypracował
charakterystyczne cechy, które łączyły każdą historię, co pozwalało na ciekawą
grę w tworzeniu wariantów. Film Lettermana łamie prawie wszystkie stine'owskie
reguły, jednak jedyne co daje w zamian to inne, już niepotrafiące cieszyć schematy.
Całość przypomina produkt z taśmy badziewnych młodzieżowych przygodówek, którym
brak w jakimkolwiek aspekcie oryginalności. Zamiast lekkiego, nostalgicznego
horroru dla nastolatków, dostajemy nieangażujący zlepek "Jumanji" ze "Scooby-Doo" z masą paskudnego CGI,
niszczącego dosłownie każdą scenę, nawet te nieliczne, które miały jakikolwiek
potencjał. Widzów, którzy do kina wybrali się z sentymentu, twórcy też jakby
mieli w poważaniu; motywów nostalgicznych jest tu tyle, co autostrad w Polsce -
niby są, ale nie powinniśmy się raczej nimi chwalić, zwłaszcza za taką cenę. Wręcz
myślnikowe wymienienie postaci z książek czy cameo samego Stine'a to
zdecydowanie za mało, by wzbudzić we mnie pozytywne emocje na dłużej niż kilka
sekund. To niebywałe, że nawet sama czołówka już rozczarowuje - rozpoczynający
film, obiecujący cytat z otwarcia serialu, przejazd kamery wzdłuż trawy
finalnie okazuje się klasycznym dojazdem do pędzącego drogą wśród łąk
samochodu. Nie liczcie też na charakterystyczny motyw muzyczny, jedyne co
dostaniecie to znane logo, podane na tle sielankowego pejzażu w takt wyjątkowo
niestrawnej muzyki Danny'ego Elfmana.
Bohaterowie są
wydmuszkami, relacje trzymają się na bardzo cienkich nitkach, a do tego postać Ryana
Lee, typowego strachliwego kompana, jest niebywale irytująca. Humor, jaki
zostaje nam zaserwowany, jako jedyny staje w obronie filmu i niejednokrotnie
stara się, choć suma sumarum bezskutecznie, podźwignąć go z dna. W zasadzie nie
jako jedyny, wszakże jest jeszcze Slappy. Bodaj najbardziej charakterystyczny antagonista
dostaje zasłużenie najwięcej czasu ekranowego ze wszystkich - wyłącznie on
posiada jakikolwiek charakter, motywację i jako jedyny po prostu dobrze wygląda;
bowiem całej armii postaci odzianych w dopracowane kostiumy (polecam obejrzeć
making of, naprawdę robią wrażenie) nie ujrzymy dłużej niż kilka sekund. Złowieszcza
kukiełka byłaby w stanie sama sobą zapełnić długi metraż, dlatego tym bardziej
mnie dziwi, iż zdecydowano się na taki odpychający miszmasz.
"Gęsia
skórka" nie jest warta Waszego czasu. Zdecydowanie rozsądniej będzie w
miejsce filmu sięgnąć po książkę czy serial, którego kilka odcinków dostępnych
jest choćby na Netflixie. Tylko radzę - viewer/reader
beware, you into a scare.
2/10
2/10
Komentarze
Prześlij komentarz