"Karolina" to opowieść o dwóch
dziewczynach, Kasi i Basi, które kończą liceum filmowe, w związku z czym muszą
na zaliczenie przygotować etiudę. Jako temat obierają historię błogosławionej
Kościoła katolickiego, Karoliny Kózkównej. I ta właśnie postać będzie motywem
przewodnim wędrówki dziewczyn, śladami błogosławionej oraz ku dojrzałości. Po
co właściwie w ogóle wspominam o fabule, skoro nigdy do tej pory tego nie
robiłem? Robię to by nakreślić Wam pełniejszy obraz tego, jak fatalny jest ten
film.
Jednym z materiałów promujących jest
wywiad z reżyserem, scenarzystą i kompozytorem muzyki w jednym, Dariuszem Reguckim. Wspomina on tam, że
główne bohaterki należą do światka artystycznego, imprez, ba, bohemy! Ech, no
nie, tego w filmie nie ma. To, że jedną z pierwszych scen jest
parodziesięciosekundowy zlepek sekwencji okołoimprezowych, nie da takiego
efektu. To, że jedna dziewczyna przez kilka minut zajmuje się wykonaniem
portretu drugiej, też nie da tego efektu. To, że protagonistki są w liceum
filmowym (o czym zresztą dowiadujemy się zdecydowanie za późno) też nie da
tego efektu. Jedyne, co w tym filmie widać, to to, że są to mało rozgarnięte i
kapryśne, wiecznie skłócone ze sobą dzieci. Miały takie być, jako że Kasia ma
przejść przemianę w dojrzałą osobę. Fajnie, lubię takie motywy. Tyle, że
zupełnie nie mam pojęcia jaki ma z tym związek Karolina Kózkówna. W filmie
stanowi ona jakby motor całej metamorfozy, tyle że stanowi go na zasadzie
pretekstu. Postaci co jakiś czas wspominają o błogosławionej i forsują tezę, iż
to dzięki niej główna bohaterka się zmienia. Jednak nie wypada to jakkolwiek
wiarygodnie, bowiem Kózkówna nijak ma się do omawianego tematu. Wygląda to tak,
jakby twórcy "Karoliny", tak jak Kasia i Basia, zostali przymuszeni do
pracy nad materiałem właśnie o niej. Próbują oni jakoś urozmaicić jej krótki życiorys,
jednak bezskutecznie. Bowiem jedynym osiągnięciem Karoliny jest śmierć. Śmierć
z rąk Rosjanina, który próbował ją zgwałcić. Gdy miała 16 lat. Beatyfikacja
oczywiście z inicjatywy Jana Pawła II.
Tytułowa Karolina powoduje nie
wiedzieć czemu niesamowicie smutne i w założeniu pełne zadumy miny u wszystkich
bohaterów. Czemu "w założeniu"? Bowiem aktorstwo w tym filmie to nieporozumienie.
Co prawda nie całej obsady; chodzi mi o młodych aktorów- Barbarę Dudę, Karola
Olszewskiego i Marlenę Burian.
Chociaż ostatnia dwójka we wspólnych scenach jeszcze jakoś próbuje się wybronić
na dwójkę z minusem, to już przez resztę filmu są po prostu fatalni. Ewidentnie
całej trójce zabrakło warsztatu, by nadać swoim postaciom jakiegoś charakteru,
by wytworzyć prawdziwe emocje. Jako tako pozytywnie wypadają natomiast Piotr Cyrwus, tyle że nie ma za bardzo
co grać, i Jerzy Trela, mimo że jest
w swej roli odrobinę karykaturalny. Ale nawet gdyby film ten miał w obsadzie
najlepszych aktorów, wszystko i tak zostałoby zaprzepaszczone przez koszmarne,
nienaturalne dialogi. Jeśli tylko "Karolina" mogłaby poszczycić się
większą widownią (a zebrała nieco ponad 63 tysiące), niektóre
teksty z pewnością przeszłyby do historii. Do tego film jest fatalnie
wyreżyserowany. Całej akcji brak polotu i tempa, a ekspozycja jest zdecydowanie
za długa, przez co seans stanowi dla widza coś na zasadzie preludium drogi
krzyżowej. Przypadek?
Strona techniczna niestety nie
ratuje filmu, a dodatkowo go pogrąża. Zdjęcia upodobniają go do serialu, brak w
nich jakiejkolwiek koncepcji, estetyki. Muzyka sama w sobie nie byłaby fatalna,
a zwyczajnie średnia, gdyby nie jej ciągłe zapętlanie. Kilka motywów powtarza
się wielokrotnie, a momenty całkowitej ciszy policzycie na palcach jednej ręki.
Dźwięk też jest okropny. Gdy zwykle największą udręką dla widzów na polskich
filmach jest nierozumienie słyszanych dialogów, tak tu akurat tego przyczepią
się raczej nieliczni. Problem leży gdzie indziej i jest nim mastering. Każda
scena brzmi, jakby była nagrywana gdzie indziej i to na innym sprzęcie. Do tego
dochodzi prawdziwy ewenement wśród filmów, jakie dane mi było oglądać. Początkowo
myślałem, że to wina kina, jednak tak mogłoby być w przypadku całego filmu, a
nie pojedynczych scen. O co mi chodzi? O asynchronizację dźwięku względem
obrazu. Nie mam pojęcia, jak mogło dojść do tak karygodnego zaniedbania. Co,
klapser nie dojechał na wszystkie dni zdjęciowe? Okropnie to rozprasza i
odciąga od i tak paskudnie przedłożonej treści.
Cała "Karolina" wygląda
biednie i nie ma co jej bronić małym budżetem. Film nie posiada ani jednej
mocnej strony i wydaje mi się, że może spodobać się jedynie zaślepionym
obrońcom przedstawionych tez. Jestem jednak ciekaw jaka w zasadzie teza stoi za
postacią Karoliny. I czy autorami filmu podczas produkcji kierowały szczere
chęci opowiedzenia tej historii czy może pragnienie dorobienia choćby kilku groszy
na wycieczkach do kin grup okołokościelnych. Bowiem poza mną na sali znajdowała
się jedynie dość pokaźna grupa zakonnic.
1/10
1/10
Komentarze
Prześlij komentarz