Jeszcze do niedawna sformułowanie
AleKino! kojarzyło mi się wyłącznie ze świetną stacją telewizyjną i
wykrzyknieniem, którego nie zwykłem stosować. Sądzę, że gdyby nie ulokowanie
festiwalu w zamieszkiwanym przeze mnie mieście, sytuacja mogłaby po dziś dzień
wyglądać dość podobnie. Jednak Międzynarodowy Festiwal Filmów Młodego Widza
AleKino! cały swój pokaźny staż wiązał z Poznaniem i, jak zażartował dyrektor
festiwalu Jerzy Moszkowicz na gali otwarcia tegorocznej edycji, "My się
nigdzie nie przenosimy", dlatego impreza ta szybko znalazła u mnie
zainteresowanie. Po szybkiej i pobieżnej wiwisekcji propozycji repertuarowych,
zapaławszy ogromną chęcią współuczestnictwa, zgłosiłem się po akredytację i tym
sposobem od 29. listopada do 6. grudnia pokaźną część czasu spędzałem w
Multikinie 51 jako przedstawiciel mediów.
W niedzielę, w samo południe miała
miejsce gala otwarcia. Choć głównym lokum całej imprezy było Multikino przy ul.
Królowej Jadwigi, akurat to wydarzenie odbyło się na sali wielkiej Centrum
Kultury Zamek. Przyznam, że spodziewałem się tam ujrzeć większe tłumy. Wielki
festiwal, sporo ważnych gości, występ wokalny połączony z wręczeniem istotnej
nagrody - sądziłem, że tyle wystarczy by wypełnić salę po brzegi. Tak się
jednak nie stało i choć nie może tu być mowy o niskiej frekwencji, czułem jako
obserwator pewien niedosyt. Były przemowy, symboliczne przecinanie wstęgi -
taśmy filmowej, oddanie na ręce Jerzego Armaty Platynowych Koziołków, dyskusja
z tymże, urozmaicona występem wokalno-instrumentalnym pod przewodnictwem Doroty
Miśkiewicz oraz pokaz animowanych filmów krótkometrażowych.
Jako, że chciałem na AleKinie!
obejrzeć jak najwięcej, nie mogłem sobie pozwolić na pozostanie do końca gali,
bowiem już o 14:00 rozpoczynały się pierwsze seanse festiwalu. Warto w tym
miejscu zwrócić uwagę na fakt, iż każdy pełny metraż miał co najmniej dwie
projekcje, dzięki czemu widz przybywając do kina o dowolnej porze miał
możliwość wyboru pomiędzy nawet czterema filmami. Oddzieliwszy ziarno od plew,
na pierwszy ogień wybrałem "Klub włóczykijów", po którym jak się
okazało odbyło się spotkanie z twórcami - reżyserem oraz
trójką aktorów. Wówczas dał o sobie znać bodaj największy mankament festiwalu -
długość wzmiankowanych spotkań. Spośród tych, w których uczestniczyłem, tylko
jedno odbyło się poza salą, w której film był wyświetlany; reszta musiała się
zadowolić tą samą przestrzenią i niewielkim czasem jaki dzielił przewidziane
projekcje. Jakby nie było, cieszę się że takie panele mimo wszystko były
organizowane. Choć merytorycznie stały na mało zadowalającym poziomie, miło
było choć na chwilę ujrzeć osoby zaangażowane w produkcję przed momentem
zobaczonego filmu. Jako drugi przypadł mi w udziale
"Mały gangster". Nie odbyło się po nim żadne spotkanie, a że
zmęczenie dało o sobie znać, zdołałem tego dnia już tylko zachwycić się
serwowanym w biurze festiwalowym brownie i udałem się do domu.
Studia mocno ograniczały moje możliwości
uczęszczania na pokazy - na całe szczęście organizatorzy w godzinach dopołudnionych
postanowili wyświetlać filmy skierowane głównie do najmłodszego widza, a te dla
odbiorców nieco starszych umiejscowili w godzinach wieczornych. Mimo, iż nie
mam do kina dziecięcego żadnych uprzedzeń, to zdecydowanie właśnie młodzieżowe
produkcje jawiły się w moim odczuciu ciekawiej. Tym sposobem w poniedziałek
zobaczyłem niebywale dojrzałego i uroczego "Banana", urozmaiconego
spotkaniem z odtwórcą głównej roli, oraz chwalonego przez wszystkich naokoło
"Mustanga". Tego dnia uwielbiłem obrendowane grafiką festiwalu krówki
i przekonałem się, że nasze biuro świetnie sprawdza się jako miejsce do
zebrania myśli w głowie i słów na kartce. Niezwykle radującym był fakt, że o
dotąd obejrzanych filmach miałem ochotę pomyśleć, porozpatrywać sposób
przedstawienia w nich świata i bohaterów. Doznałem tego, czego od pewnego czasu
mi brakowało. Z kina wyszedłem szczęśliwy.
Praktycznie wszystkie pokazy AleKina!
rozpoczynały się z opóźnieniem. Nie należały one do naprzykrzająco długich,
jednak z całą pewnością mogły niejednemu działać na nerwy. Zdecydowanie
ratowały nieco tych, którzy spóźniali się specjalnie, trwając w przekonaniu, iż
przed pokazami festiwalowymi wyświetlany jest standardowy dla Multikina
kosmicznie długi blok reklamowy. Mi to drobne opóźnienie pozwoliło wkroczyć ze
spokojem na salę na wtorkowy pokaz "Pięknej dziewczyny" bez utraty
choćby skrawka tej, jak się później okazało, miernej produkcji. Jako drugi film
wybrałem "Po prostu Jim". Jest to jedno z tych dzieł, które należałoby obejrzeć ponownie, chcąc wyciągnąć z niego esencję. Bo jak na razie
wyciągnąłem jedynie zazdrość wobec Craiga Robertsa, reżysera, autora scenariusza
i odtwórcy głównej roli, którego zdążyłem uwielbić już w "Mojej łodzi
podwodnej", a który jest ode mnie starszy zaledwie rok. Cóż, życzę
sukcesów temu panu. Na pocieszenie zajadałem się winogronami.
Mam taki niepisany zwyczaj nie
dowiadywać się przed obejrzeniem filmu na jego temat praktycznie nic.
Interesuje mnie jedynie tytuł, plakat, czasem reżyser i ewentualnie główni
aktorzy. Całą otoczkę poznaję zwykle po seansie, wtedy na spokojnie zawsze doczytuję,
co trzeba. Wydaje mi się, że na festiwalach taka taktyka jest całkiem sensowna
i pozwala na zapoznanie się z nieoczekiwanie dobrymi pozycjami. Jednak, jak
każda ideologia, i ta ma swoje wady, toteż zdarza mi się w ten sposób zbłądzić.
Na Transatlantyku zaliczyłem wpadkę ze "Skalą szarości" oraz
"Właścicielami"; na KamerzeAkcji z "danielem&aną" i
"W piwnicy". Na AleKinie! wpadką nazwać mogę "Powrót do
Brundibara" (i "Social suicide", ale o nim jeszcze zdążę
wspomnieć). Choć nie był to film fatalny, gdybym tylko miał świadomość, że jest
dokumentem, zdecydowanie bym się na niego nie wybrał. Z nie do końca
wyjaśnialnych przyczyn bardzo się nie lubię z tym gatunkiem i unikam go jak
tylko mogę. Co prawda film Douglasa Wolfspergera podejmuje
ciekawy temat, a występująca w nim Greta Klingsberg jest fascynującą i
ratującą całość postacią, jednak nie wydaje mi się bym wiele stracił nie
obejrzawszy go. Dodatkowym bodźcem zniechęcającym do przebywania na sali byli
młodzi dżentelmeni siedzący tuż za nami. Gdy złego słowa nie mogę powiedzieć o
ogromnych tłumach małych dzieci na wszystkich pozostałych seansach, tak o tej
skromnej grupce bodaj 11-latków potrafiłbym wyrzucić z siebie jedynie sążniste
inwektywy. Nie mogąc w żaden sposób odgadnąć ich motywacji czy wewnętrznego
przyzwolenia na takie zachowanie, począłem zadawać sobie już tylko jedno
pytanie - kto ich na taki seans zabrał? Czy dokument o niemieckich "trudnej"
młodzieży wystawiającej sztukę dotyczącą Żydów z czasów wojny to dobra
propozycja dla takich odbiorców? Cytując kultowe już wypowiedzenie Tadeusza
Sznuka - "nie wiem, ale się domyślam". Po seansie odbyło się
spotkanie z reżyserem, na którym zostałem jedynie przez moment, a to ze względu
na dwa czynniki. Jednym z nich były pytania jakie padały - zdecydowanie nazbyt
odbiegające od głównego tematu - samego filmu czy tematyki jaką podejmował -
sposobu radzenia sobie z pamięcią o wojnie. Drugim był pokaz
"Painkillers". Wspomnienia z gry miałem niezwykle dobre, przypuszczałem
że film niemający z nią jakiegokolwiek związku również takim się okaże. Nie
pomyliłem się, choć pojąć nie mogłem czemu miało służyć odbywające się po
pokazie spotkanie z doktorem mówiącym o nowotworach.
W czwartek udałem się na najciekawiej
brzmiący tytuł - "Social suicide". Ten najsilniej zakorzeniony w
realiach współczesnego świata, dotyczący zachowań młodzieży w sieci film wywołał
we mnie potężne znużenie i zażenowanie, jednak to, co się działo po seansie było
już fascynujące. Atrakcją stali się dwaj młodzieńcy, odtwórcy głównych ról.
Sala pękała w szwach, a za wysoką frekwencję odpowiadały w dużej mierze młode
dziewczęta, które to niebywale szybko puściły w niepamięć obejrzaną treść i
wyrażały zainteresowanie głównie fizjonomią gości, a za najistotniejsze pytanie
uznały to o ich wiek. Po krótkiej rozmowie do aktorów ustawiła się pokaźna
kolejka z telefonami z już przygotowanymi aparatami do uwiecznienia
krotochwilnego semi-spotkania. Poszedłem na "Stado". Powtórkę z
"Polowania" uznaję za zaliczoną.
Szóstego dnia postanowiłem zajrzeć do
kina już od samego rana, by obejrzeć dwa filmy z repertuaru dziecięcego -
"Życie według Nino" oraz "Najlepsze przyjaciółki", z czego
drugi okazał się niezwykle miłym zaskoczeniem. Następnie udałem się na
przymusową przerwę (festiwal nie przewidział, że mogę chcieć coś obejrzeć w
godzinach 14-17), by do Multikina finalnie powrócić na kolejne dwa - "Inne
dziewczyny" i "Tak jak ja". Po pierwszym z nich na pytania
publiczności odpowiadał reżyser oraz jedna z aktorek, natomiast po drugim
chętni mieli okazję porozmawiać z producentem. Tego dnia w hallu Multikina po
raz pierwszy dojrzeć można było szturmowca Imperium, który postanowił straszyć
mijających go widzów, ruszając nagle w ich kierunku z zastygłej pozy. Emocje studziły
darmowe napoje od Cocio.
Sobota, dzień wolny, aż proszący się
o wykorzystanie w pełni możliwości, jakie daje. Niestety nie zawsze wszystko
jest w stanie pójść zgodnie z planem, dlatego kinematograficzną podróż
rozpocząłem dopiero o 17 wraz z "Sądnym dniem Danny'ego", by
kontynuować i zakończyć z filmem "Earl i ja, i umierająca
dziewczyna". Podczas obu seansów ciążyła mi myśl, że przepuszczam właśnie niepowtarzalną
okazję bycia na gali zamykającej (o koncercie Pauliny Przybysz w Starym
Browarze nie ma co wspominać). Niestety, wśród moich umiejętności jak na złość
wciąż nie figuruje bilokacja.
W niedzielę, ostatni dzień festiwalu,
zobaczyłem już tylko "Tajne stowarzyszenie z dzielnicy Supilinn" i
tym samym pożegnałem się z 33. edycją AleKina! Na festiwalu zobaczyłem łącznie
17 filmów pełnometrażowych i dwie krótkometrażówki z gali otwarcia. Zjadłem
niezliczoną ilość krówek, poznałem kilka ciekawych osób, znów nie przeprowadziłem
żadnego wywiadu (ale ze mną jeden przeprowadzono #kumoterstwo) i wzbogaciłem
się o kilka naprawdę wartościowych doświadczeń filmowych. Bardzo się cieszę, że
takie imprezy jak AleKino! istnieją; skupienie na jednej konkretnej grupie
docelowej jest znakomitym pomysłem, zwłaszcza że wcale nie oznacza zadowalania
się miernymi produkcjami, byleby te spełniały kryterium. Widać, iż
organizatorzy dołożyli wszelkich starań by dobór filmów stał na wysokim
poziomie i skutecznie starał się zadowolić każdego widza. Nie tylko młodego.
AleKino! Ale festiwal! Do zobaczenia za rok.
Komentarze
Prześlij komentarz